Wywiady
Urealnienie harmonogramu atomu, koniec boomu dla inwestorów OZE. Maciej Bando w rozmowie z E24
– Inwestorzy z sektora OZE muszą zacząć zdawać sobie sprawę z tego, że redukcje i wyłączenia będą coraz częstsze, czas zwrotu inwestycji będzie się wydłużał – mówi Energetyce24 Maciej Bando, wiceminister klimatu i środowiska oraz pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. W wywiadzie m.in. także o przyszłości polskiego programu jądrowego, roli gazu w systemie w najbliższych latach oraz o tym, jaki ma być przyszły miks energetyczny kraju.
Kacper Świsłowski, Energetyka24: Prokurent PEJ Jan Chadam powiedział ostatnio, że koszt budowy elektrowni jądrowej na Pomorzu wyniesie 150 mld zł. Jeszcze dwa lata temu poprzedni rząd mówił, że będzie to ok. 100 mld zł.
Maciej Bando, wiceminister klimatu i środowiska, pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej: Wydatek tego rzędu to nie tylko część reaktorowa, ale cała infrastruktura towarzysząca, inwestycje w regionie w drogi, kolej. W kwestii kwoty istnieją, powiedziałbym, duże możliwości interpretacji. Wszystko zależy od tego, ile składowych zostanie uwzględnionych przy podawaniu szacunków.
A sama elektrownia, nazwijmy to: część reaktorowa, to wydatek jakiego rzędu?
To mniej więcej wie każdy, kto obserwuje rynek. Uśredniając: reaktory, które mają stanąć w Polsce, kosztują około siedmiu miliardów dolarów za jeden blok.
I jak za to zapłacimy? Model finansowania atomu był niewiadomą za poprzedniego rządu, nowy też tego jeszcze nie wyklarował.
Baza modelu finansowego jest dosyć prosta: 30 proc. kosztów inwestycji pokryje kapitał własny, 70 proc. – finansowanie dłużne. Szukamy najtańszego finansowania na rynku i mamy zapewnienie m.in. ze strony amerykańskiej, że udzieli go EXIM (Export-Import Bank of United States).
Co istotne, już teraz wiemy, że EXIM jest na to gotowy i będzie to jego największe zaangażowanie w historii. Amerykański bank będzie głównym, ale nie jedynym, źródłem finansowania dłużnego, mając na uwadze, że ograniczeniem jest poziom amerykańskiego eksportu. W finansowanie projektu zaangażowane będą agencje kredytów eksportowych oraz inne instytucje finansowe z wielu krajów.
Pozostaje jeszcze kwestia sposobu, w jaki rozliczana będzie energia elektryczna produkowana przez elektrownię jądrową. Myśli pan, że skończy się na kontrakcie różnicowym (CfD)?
Prowadzimy negocjacje z Komisją Europejską dotyczące tej sprawy i są dosyć zaawansowane. Odpowiadając na pana pytanie: rozmowy opierają się na założeniu, że będzie to kontrakt różnicowy. Zakładam, że finalnie będzie to właśnie CfD.
Co pan może powiedzieć po kilku miesiącach w nowej roli o perspektywach dla projektu jądrowego? Jak nieaktualny jest już harmonogram, niejako „odziedziczony”?
Jak sam pan wskazał – to trochę projekt otrzymany w spadku, którym zająłem się, gdy już kilka decyzji zapadło. Tak jak mówiłem niedawno, przedstawimy pewne wnioski po bilansie otwarcia, przeglądu i nastąpi to na początku maja.
Będzie opóźnienie budowy elektrowni?
Trzeba ten harmonogram projektu jądrowego urealnić. Na pewno poinformujemy opinię publiczną o naszych wnioskach. Jedyne co mogę na teraz powiedzieć to: nie ma dziś sensu mówić o tym, że elektrownia powstanie szybciej niż może. Musimy o tej wielkiej inwestycji mówić w urealnionych kategoriach, bez bazowania na jakichś historycznych danych.
Przy tak wielu niewiadomych i tak pojawiają się głosy, by budować jeszcze więcej elektrowni jądrowych.
Ja cały czas słyszę o całej armii reaktorów, które mogłyby powstać. Po niektórych spotkaniach mam wrażenie, że jesteśmy świadkami takiej… szalenie agresywnej akcji promocyjnej. Oczywiście – w dokumentach strategicznych zapisano, że Polska planuje rozwinąć moc w energetyce jądrowej od 6 do 9 GW w dwóch lokalizacjach. Nie ma tam słowa o liczbie reaktorów. Natomiast konieczne jest przeprowadzenie nowych analiz i zaktualizowanie tych dokumentów, tak by ustalić, ile mocy z atomu będzie naprawdę w polskim systemie potrzebne.
Dodatkową moc mają zapewniać małe reaktory jądrowe. SMR to na razie projekty z PowerPointa jak twierdzą krytycy, czy raczej jesteśmy o krok od przełomu dla energetyki?
Jest szereg potencjalnych inwestorów, mnóstwo zainteresowanych. Tylko ja całkiem niedawno publicznie poprosiłem: pokażcie mi taki reaktor. Jak ktoś pokaże, jak one działają, jak pracują, to będzie można poważnie o nich rozmawiać. Nie oznacza to, że ta technologia nie ma przyszłości. Warto się jej rozwojowi przyglądać, może stanowić ciekawe rozwiązanie dla przemysłu, ciepłownictwa.
Widzi pan konieczność zaktualizowania nie tylko harmonogramu, ale i Programu Polskiej Energetyki Jądrowej (PPEJ), a także przepisów, ustaw pod atom?
Myślę, że takie zmiany będą potrzebne, ale jest jeszcze za wcześnie, by je określić. Z kolei zmiany w PPEJ zostały już zapowiedziane przez resort klimatu i środowiska, ale one wpisują się w szerszy obraz: tak jak wspomniałem, konieczna jest aktualizacja istniejących strategii jak Polityka Energetyczna Polski do 2040 r.
W tych strategiach jest jeszcze miejsce dla ropy, gazu? Odpowiada pan za nadzór nad PERN i Gaz-Systemem, które muszą jednocześnie realizować obecne zadania, ale i patrzeć w przyszłość.
Megatrendy pokazują, że zużycie paliw kopalnych będzie maleć i obydwie spółki to widzą. PERN myśli o nowych kierunkach, określonych w niedawno przedstawionej strategii, to m.in. pomysł, by rozszerzać działalność w sektorze chemicznym. Gaz-System ma inną rolę do odegrania, rozbudowa terminalu LNG w Świnoujściu czy realizacja pływającego terminalu FSRU w Gdańsku to zadania tej spółki na najbliższe lata. Właśnie podpisano umowę na jednostkę FSRU z Mitsui. Gaz-System widzi trendy związane z wodorem i aktywnie uczestniczy w różnych projektach.
Jeśli zliczy się obecne i planowane możliwości Polski w zakresie odbioru gazu – będziemy mieli ich aż nadto. Eksperci przestrzegają przed wpadnięciem w „pułapkę gazową”, a tu proszę – można będzie odbierać go więcej, są budowane źródła na to paliwo.
Aukcje rynku mocy, decyzje spółek pokazują jasno – gaz jeszcze przez jakiś czas będzie używany. Nie ma wątpliwości, że wykorzystanie gazu w elektroenergetyce, ciepłownictwie, daje większe zdolności regulacyjne od węgla, ale i jego spalanie wiąże się z mniejszymi emisjami niż w przypadku węgla kamiennego czy brunatnego. Oczywiście, we wspomnianą „pułapkę gazową” – nie możemy wpaść.
To ile zdolności przesyłowych, odbiorczych tego paliwa mamy, nie oznacza, że zawsze będziemy z nich korzystać w pełni. Pokazał to ostatni kryzys – warto mieć różne kierunki importu gazu. Nie wyobrażam sobie dekarbonizacji Polski z pominięciem sektora ciepłowniczego – w nim na pewno będzie wzrastał popyt na gaz.
Myśli pan, że w trakcie transformacji w Polsce nie unikniemy wykorzystania gazu w być może zbyt dużym stopniu? Dyspozycyjne źródła szczytowe będą niezbędne do bilansowania mniej regularnej generacji z OZE.
W pewnym stopniu tak – z tego wynika też pomysł Polskich Sieci Elektroenergetycznych, by utworzyć takie nowe źródło, o mocy 500 MW, na potrzeby stabilizacji sieci. Najpewniej będzie to właśnie źródło spalające gaz. Jest kilka inwestycji, które zwiększą moc zainstalowaną w gazie w najbliższych latach.
Ale jak najbardziej: będzie to trochę balansowanie na linie, by nie opierać zbyt dużej części generacji w kraju na gazie, a jednocześnie nie przerywać procesu transformacji i robić miejsce dla nowych źródeł odnawialnych. To trudny proces, wymagający koordynacji, którą powinny określać strategiczne dokumenty, które powinny być aktualne. A takich – na tę chwilę – jeszcze nie mamy.
Jest więc tak: elektrownia jądrowa nie powstanie raczej na czas, bloki węglowe już nie zawsze potrafią „dowieźć” moc i mają swoje ograniczenia, nowe źródła w budowie. Tymczasem PSE ostrzegają: zabraknie nam rezerwy mocy i to w przyszłym roku.
Urząd Regulacji Energetyki, Polskie Sieci Elektroenergetyczne, i nie tylko, informowały o możliwości wystąpienia takiej luki mocy rezerwowych. Energii elektrycznej – co chcę podkreślić – nam nie zabraknie, ale problem jak najbardziej istnieje. Dlatego właśnie pojawia się miejsce na gaz w systemie. Na tę chwilę, biorąc pod uwagę różne czynniki, wydaje się, że to optymalne źródło do współpracy z innymi w naszym systemie elektroenergetycznym.
O tym, co się może wydarzyć, wiedzieli ci, którzy w przeszłości kreowali politykę gospodarczą. Teraz my musimy nad tym zapanować, poukładać.
Panie ministrze, było o gazie jako paliwie „przejściowym”, a co z węglem? Jak długo będzie wykorzystywany w energetyce?
Tak długo, jak to będzie potrzebne.
Jeżeli dojdzie do tego, że na czas nie pojawią się nowe źródła, to czy można „łatać” system importem przez długi czas?
Każdy kraj powinien dążyć do samowystarczalności w produkcji energii. Dopiero ewentualnymi nadwyżkami może handlować, dzielić się z sąsiadami. Zakładanie, że jakaś część krajowego popytu na energię elektryczną miałaby być zaspokajana importem, jest po prostu niebezpieczne. Oczywiście, mamy wspólny, europejski rynek, ale zakłócenie częstotliwości w jednym kraju może wywołać katastrofalne skutki na całym kontynencie.
Nadwyżek energii mamy w Polsce coraz więcej, chętnych na ich odebranie jednak brakuje – nie tylko w kraju, ale i za granicą. Czy polski system „zmieści” do końca tej dekady blisko 50 GW mocy z OZE?
To jest bardzo dobre pytanie, na które szukamy odpowiedzi. Jest to pokłosie całkowicie nieskoordynowanej polityki energetycznej, braku myślenia długofalowego. Myślę, że to, co czeka rząd w najbliższych miesiącach, latach, to uporządkowanie tego procesu. Inwestorzy z sektora OZE muszą zacząć zdawać sobie sprawę z tego, że redukcje i wyłączenia będą coraz częstsze, czas zwrotu inwestycji będzie się wydłużał.
Doprowadziła do tego chaotyczna polityka energetyczna, która oferowała kilka różnych systemów wsparcia, nie nakładając wymagań na inwestorów. Zwykły obowiązek budowy magazynu energii przy odnawialnym źródle rozwiązałby wiele problemów. Chciałbym, aby w przyszłości większą rolę odgrywały Polskie Sieci Elektroenergetyczne, by nakierowywały inwestorów na miejsca, w których potrzebne są nowe źródła.
Żeby uniknąć tego, co już znamy – czyli skupienia elektrowni na południu, a w przyszłości na północy?
Dokładnie tak, podobnie powinny działać spółki dystrybucyjne. Żebyśmy nie doprowadzili do sytuacji, w której źródła wytwórcze skoncentrowane są na małym obszarze, w jednym miejscu.
Są ambitne plany na nowe moce OZE, ale z ich bilansowaniem jest różnie. Sądzi pan, że niektóre projekty odnawialne po prostu przepadną?
Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której rynek tak się rozhuśta, że zapanowanie nad nim będzie niemożliwe. Nie można wykluczyć, że część projektów, nawet z wydanymi warunkami przyłączenia, nie zostanie sfinalizowana. Inwestorzy mogą uznać, że to po prostu się nie opłaca, z różnych względów.
Więc wracamy do punktu wyjścia: bez atomu się nie obejdzie?
My mówimy jasno: przyszły model energetyki w kraju mają stanowić OZE plus atom, gdzie energetyka jądrowa pracuje w podstawie, stabilizuje system. Odbiorcy już oczekują więcej zielonej energii w systemie, potrzebuje jej przemysł, by pozostać konkurencyjnym. Natomiast, wydaje się, że nie będzie w Polsce drugiej Francji, gdzie króluje atom, a udział OZE jest niewielki.
Tylko czy nie jest – bo i takie głosy się pojawiają – po prostu za późno na uruchomienie elektrowni jądrowej?
Nigdy nie jest za późno na budowę stabilnego, bezemisyjnego źródła wytwórczego.