Reklama

Atom

“Polski atom” na rozdrożu po dymisji Andrzeja Piotrowskiego?

Fot. Energetyka24
Fot. Energetyka24

Dotychczasowe roszady na rządowych stanowiskach mogły napawać zwolenników budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej optymizmem. Najpierw funkcję premiera objął Mateusz Morawiecki, umiarkowany zwolennik projektu, zaś kilka tygodni później z resortem środowiska pożegnał się prof. Jan Szyszko, jego najgorętszy przeciwnik. I w momencie, kiedy wydawało się, że przynajmniej część sporów politycznych wokół inwestycji została wygaszona, zdymisjonowany został jeden z czołowych orędowników “polskiego atomu” - podsekretarz stanu w ministerstwie energii, Andrzej Piotrowski.

Aby właściwie umiejscowić w kontekście odwołanie wiceministra Piotrowskiego, należy w kilku słowach przybliżyć jego zaangażowanie w „polski atom”. Przez długi czas uchodził on za największego w obozie władzy (no może poza prezesem Jarosławem Kaczyńskim, ale nie wiadomo ile w tym prawdy, a ile miejskiej legendy) zwolennika budowy siłowni jądrowej. Kilka tygodni temu w twitterowej rozmowie sugerował nawet, że podjęto już ostateczną decyzję dotyczącą przyszłości inwestycji. I choć tę wypowiedź zrzucić należy zapewne na karb politycznych targów, to w minionym roku rola byłego już podsekretarza stanu była znacznie poważniejsza. Jego dymisja w naturalny sposób rodzi pytania dotyczące wpływu na realizację przedsięwzięcia oraz konsekwencji natury politycznej, o których nieco dalej.

Dla porządku przypomnijmy sobie w telegraficznym skrócie “atomową” aktywność Andrzeja Piotrowskiego w roku 2017. W drugim tygodniu stycznia 2017 roku, odpowiadając  na pytanie, kiedy mógłby zostać ogłoszony przetarg na wybór technologii dla polskiego atomu, Piotrowski odpowiedział: "Nie wykluczam, że przetarg będzie ogłoszony jeszcze w tym roku". Dodał również, że jeśli chcemy utrzymać moce węglowe, to biorąc pod uwagę wymagania polityki klimatycznej, konieczna może być budowa właśnie elektrowni jądrowej. Jak Państwo doskonale wiecie, procedura nie została rozpoczęta do chwili obecnej - tj. marca 2018 r., co z pewnością nie wzmocniło pozycji wiceministra. 

W marcu ubiegłego roku Piotrowski w odpowiedzi na interpelację poselską poinformował, że w latach 2014 - 2016 instytucje publiczne wydatkowały na realizację programu rozwoju energetyki jądrowej (ze środków rezerwy celowej) kwotę rzędu 5,3 mln zł. Niestety, nie uwzględnia ona kosztów funkcjonowania spółki celowej powołanej wiele lat temu do realizacji inwestycji, co czyni obraz niepełnym.

W minionym roku bodaj najważniejszą „atomową” misją Andrzeja Piotrowskiego było prowadzenie rozmów z przedstawicielami państw, których firmy potencjalnie mogłyby zaangażować się w realizację polskiej gigainwestycji. W dniach 10-14 kwietnia ub.r. odwiedził on Koreę Południową, gdzie wraz z Józefem Sobolewskim rozmawiali z reprezentantami tamtejszego przemysłu o ich włączeniu się w projekt. Potencjalne zacieśnienie współpracy z Koreańczykami stanowiło powiew nadziei dla zwolenników budowy atomu w naszym kraju - posiadają oni nie tylko rozwinięty przemysł jądrowy, ale „(…) odpowiadają za bodaj jedyną na świecie budowę elektrowni jądrowej, która nie notuje opóźnień. Chodzi o kompleks budowany w Zjednoczonych Emiratach Arabskich”. Ponadto, źródła Energetyka24 informowały, że Koreańczycy zaproponowali Polsce mniejsze reaktory, których łączna moc byłaby na poziomie interesującym ME - wymagałyby one jednak znacznie mniejszych nakładów, wynikających m.in. z modernizacji sieci przesyłowych. 

Odwołany wiceminister prowadził także rozmowy z Chińczykami. Podczas lipcowej wizyty w Państwie Środka Piotrowski spotkał się z zarządem chińskiego China General Nuclear Power Group. Tematem spotkania była możliwość współpracy między polskim i chińskim sektorem jądrowym oraz oczekiwania wobec dostawcy technologii. Podsekretarz stanu odwiedził również  funkcjonujące i nowo budowane elektrownie jądrowe, zakład produkujący duże komponenty elektrowni jądrowych oraz centra naukowo-badawcze.  Nieco ponad miesiąc później „Dziennik Gazeta Prawna” doniósł, że za wyborem oferty Chińczyków przemawiać mogłaby atrakcyjna oferta offsetowa. Najnowsza koncepcja, ujawniana przez źródło z Ministerstwa Energii, miała dotyczyć budowy nad Wisłą reaktorów o mocy 10-12 GW (ok. dwa razy więcej niż dotychczas planowano), których wartość mogłaby osiągnąć astronomiczny pułap 220-250 miliardów złotych. W zamian za uzyskanie tak lukratywnych kontraktów Chińczycy mieliby podjąć zobowiązania offsetowe na taką samą kwotę - obejmujące m.in. budowę fabryki samochodów elektrycznych. Ciekawie w tym kontekście prezentują się niedawne informacje o możliwej budowie w naszym kraju chińskiej fabryki baterii litowo - jonowych. Inwestycji miałaby dokonać firma Contemporary Amperex Technology Ltd., a wśród innych potencjalnych lokalizacji wymieniane są także Węgry i Niemcy. 

Kontynuując dalej naszą opowieść, warto wspomnieć o kolejnej obietnicy związanej z terminami, która padła z ust wiceministra w ubiegłym roku. W połowie września 2017 r w odpowiedzi na poselską interpelację stwierdził on, że wg. szacunków resortu przetarg na technologię dla elektrowni atomowej powinien zostać ogłoszony „najpóźniej na początku 2018 r.”. Zasygnalizował również, że finalizowane są prace nad nowym harmonogramem i modelem finansowym - po ich zakończeniu dokumenty zostaną przekazane rządowi, a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w 2018 r. uzyskają jego akceptację.

Znacznie ważniejsze były jednak słowa wypowiedziane w na przełomie października i listopada, kiedy to A. Piotrowski nie wykluczył, że postępowanie przetargowe będzie dwuetapowe i dojdzie do wyłonienia grupy potencjalnych dostawców, z którymi później prowadzone będą m.in. konsultacje techniczne. To istotne, ponieważ uwydatnia po raz kolejny zaangażowanie byłego wiceministra w niezwykle skomplikowane kwestie technologiczno - przetargowe.

Ówczesny wiceszef resortu energii uczestniczył także w konsultacjach z Japończykami, czy Francuzami oraz spotkaniach z przedstawicielami Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Co więcej, m.in. podczas rozmów z z Gerassimosem Thomasem, zastępcą dyrektora generalnego DG Energy i Massimo Garribba, dyrektorem obszaru energii jądrowej, bezpieczeństwa i ITER DG Energy, przedstawiał również unijnym decydentom zmiany zachodzące w polskim projekcie jądrowym, zyskując ich aprobatę. Pytanie brzmi, jak jego dymisja wpłynie na prowadzone rozmowy?

Rozważając o konsekwencjach odwołania Piotrowskiego warto zwrócić także uwagę na aspekt polityczny. Oto rosnące dotychczas stronnictwo zwolenników budowy atomu zostało po raz pierwszy w takim stopniu osłabione. Rodzą się zatem obawy, w jaki sposób wpłynie to na dalsze losy projektu i czy przypadkiem nie zaogni wygaszanego od pewnego czasu wewnętrznego sporu o sens jego realizacji?

Warto także pamiętać o ryzyku związanym z przekazywaniem obowiązków oraz potencjalnym skomplikowaniem rozmów z partnerami. Możliwe wydają się być tutaj dwa scenariusze rozwoju sytuacji - albo po odejściu Andrzeja Piotrowskiego projekt przyspieszy (oznaczałoby to, że wyeliminowano “słabe ogniwo”), albo dojdzie do jego znacznego spowolnienia, spowodowanego koniecznością przesunięć natury kompetencyjnej oraz tarciami wewnątrz obozu władzy. Papierkiem lakmusowym będzie tutaj spełnienie zapowiedzi, jakoby do końca miesiąca miała zapaść “ostateczna decyzja” w sprawie przyszłości atomu oraz ewentualne ruchy kadrowe w Departamencie Energii Jądrowej ME.

Reklama
Reklama

Komentarze