Reklama

Atom

Polska ma wybór - atom albo rosnące uzależnienie od Rosji i Niemiec [KOMENTARZ]

Fot. Pexels
Fot. Pexels

Energetyka wymaga rozsądnego, wolnego od ideologicznej presji planowania, długofalowego, bo nawet na 30 lat do przodu. 

Polski atom a geopolityka

Jak wiadomo energia jest krwiobiegiem całej gospodarki, bez którego jej funkcjonowanie nie jest w ogóle możliwe. Dane państwo i dane społeczeństwo może budować swoją ekonomiczną siłę i swój dobrobyt wyłącznie wtedy, gdy rozwiązaną ma zasadniczą kwestię – dostarczenia energii po akceptowalnych kosztach i w sposób możliwie niezawodny, a także takich jej ilości, jakie są naprawdę niezbędne. Dodajmy, bez niszczenia środowiska naturalnego, od którego stanu zależy w dużej mierze zdrowie społeczeństw. A dodatkowe wydatki na to zdrowie pochłonąć mogą przecież państwowe fundusze niezbędne na rozwój.

Reklama

Reklama

Energetyka wymaga rozsądnego, wolnego od ideologicznej presji planowania, długofalowego, bo nawet na 30 lat do przodu.  To odróżnia ją zasadniczo od wielu innych dziedzin życia, gdzie aż tak długofalowe planowanie nie jest wymagane. Musimy po prostu wiedzieć, kiedy mniej więcej zakończą żywotność istniejące bloki energetyczne, i kiedy najpóźniej trzeba podjąć wiążącą decyzję co do budowy nowych, jak również rozpocząć niezbędne prace, przewidując także fundusze na ten cel i uwzględniając zmiany w zużyciu energii na przestrzeni wielu lat. To właśnie element długofalowego planowania i długotrwała stopa zwrotu zainwestowanych pieniędzy czyni energetykę niezbyt ulubioną dziedziną dla prywatnego biznesu, wolącego raczej przedsięwzięcia przynoszące szybki zysk. Dlatego rola państwa właśnie w kwestii infrastruktury energetycznej wydaje się kluczowa, a zasadniczym utrudnieniem jest tu sama demokracja, czyniąca nieprzewidywalnym polityczne układy w przyszłości, utrudniająca osiągnięcie konsensusu wokół długofalowego rozwoju energetyki.

Lobby i zorganizowane grupy interesu

Nakładają się na to silne w państwach demokratycznych, zorganizowane grupy interesu i układy, dysponujące możliwościami formalnego i nieformalnego nacisku na decydentów, w celu realizacji egoistycznych celów najczęściej sprzecznych zupełnie z interesem społeczeństwa jako całości.

Taki właśnie obraz mamy i w Polsce, a brak długofalowego rozsądnego planowania w ciągu ostatnich dziesiątków lat, oraz puszczenie wszystkiego „na żywioł” wolnej gry lobbystów, stanowi kamień węgielny obecnych naszych kłopotów z energią elektryczną, jej cenami, zagrożeniem dla jej stabilnych dostaw. Tak jest zawsze, gdy prywata stoi wyżej niż dobro publiczne.

Naturalnym dążeniem każdej zorganizowanej grupy interesu jest zapewnienie w sposób sztuczny, metodami decyzji politycznych na najwyższym szczeblu albo w inny sposób MONOPOLU rozwoju tylko tych źródeł zaopatrzenia w energię, na której bezpośrednio albo pośrednio zarabiają! Wszystkie inne są eliminowane. Wiedzą o tym decydenci w Finlandii. Z jednym z referujących sytuację energetyczną w tym kraju  miałem możliwość rozmawiać podczas konferencji w Filharmonii Gdańskiej w styczniu tego roku. Powiedział rzecz bardzo ważną, a sprawa dotyczyła energetyki jądrowej, rozbudowywanej przez Finów w sposób bardzo konsekwentny. Otóż branże konkurencyjne jak choćby organizacje powiązane z energetyką wiatrową, mają tam prawo zgłaszać swoje uwagi co do takiej inwestycji, ale rząd fiński nie ma obowiązku uwzględniania tych uwag przy podejmowaniu strategicznych decyzji. Z góry zakładane jest, że inne branże będą przeciw, w różny sposób to uzasadniając, ale cel ich będzie zawsze ten sam, storpedować projekty zwiększające konkurencję na rynku!

Długofalowy projekt rozwoju sektora energetycznego i zagrożenia zewnętrzne

Próbą ucieczki do przodu przed tymi negatywnymi zjawiskami jest w Polsce długofalowy program rozwoju całego sektora zwany PEP40, oraz jego część jaką stanowi PPEJ czyli program budowy 6 dużych bloków jądrowych do roku 2043, przyjęty niedawno przez Radę Ministrów. Oznacza on bowiem wyjęcie strategicznych decyzji z rąk energetycznych grup interesu. Wymaga jednak determinacji i konsekwencji w działaniu, jak również ponadpartyjnego konsensusu. Jego realizacja jednak będzie kamieniem węgielnym polskiego bezpieczeństwa energetycznego, także w kontekście międzynarodowym.

Nasz kraj jest energetycznie ubogi, a przejawia się to choćby dwukrotnie mniejszym średnim zużyciem energii elektrycznej, przypadającym na mieszkańca, w porównaniu z krajami Europy Zachodniej. Szwecja, kraj o populacji 4 razy mniejszej niż Polska produkuje z grubsza biorąc tyle samo energii elektrycznej co my. Obecnie istniejąca polska energetyka, z nielicznymi wyjątkami to bloki węglowe, z których wielka część (200 MW i 360 MW mocy) były budowane ponad 40 lat temu. Pracują dziś, ale bardzo nieefektywnie i mało wydajnie, zatruwając środowisko. Zasoby operatywne węgla kamiennego możliwe do pozyskania obecnymi technologiami i przy odliczeniu strat, wystarczą przy założeniu średniego wydobycia jak obecnie na poziomie 63 mln ton rocznie na około 33 lata. Wyczerpują się też istniejące złoża węgla brunatnego (Bełchatów), a otwieranie nowych odkrywek jest średnio opłacalne i powoduje ogromne szkody dla środowiska naturalnego oraz rolnictwa. Konieczność zerwania z węglowym monopolem i rozwoju zupełnie innych, czystych źródeł energii, jest również podyktowane wymogami UE, co do redukcji emisji CO2.

I tu pojawiają się dwie drogi. Jedna z nich bazuje na wzorcu niemieckiej Energiewende, a zakłada bardzo jednostronny rozwój niestabilnych, zależnych od warunków pogodowych, czy pory dnia źródeł wiatrowych i słonecznych, co jest przewidziane w rządowej strategii PEP40, ale nie ma tam monopolu, jak w Niemczech. Do wsparcia tych źródeł nasi zachodni sąsiedzi używają gazu ziemnego oraz węgla brunatnego, w mniejszym stopniu też kamiennego. Przy konsekwentnym zamykaniu elektrowni jądrowych, zastępowanych właśnie gazem czy węglem brunatnym. O tym ostatnim się głośno nie mówi, wręcz przeciwnie, propagandowo jest to uzasadniane jako zjawisko przejściowe tylko do wynalezienia skutecznych i opłacalnych sposobów magazynowania energii na wielką skalę. Ale na „wszelki wypadek”, póki co, otwierane są nowe odkrywki brunatnego surowca (jak ta kosztem wycinania lasu Hornbach Forst), czy budowane gazociągi o wielkiej przepustowości z Rosji do Niemiec. Mają one dostarczać właśnie rosyjski gaz do napędzania niemieckiej „wiatrakowej rewolucji”. Przy okazji planują Niemcy stać się wielkim hubem gazowym na całą Europę i zarabiać potężne pieniądze na reeksporcie tego surowca. A im mniej w Europie będzie elektrowni jądrowych, tym większe będzie zapotrzebowanie na gaz ziemny, jako „paliwo przejściowe” właśnie. Przemysł niemiecki rozwijający intensywnie technologie wiatrowe i słoneczne, konkurując na tym polu z Chinami, również planuje zwiększać eksport tych urządzeń. Pójście Polski tą drogą oznaczałoby przykucie nas na stałe do niemieckiego rydwanu, uzależnienie energetyczne od tego kraju, ale pośrednio również od rosyjskiego surowca. Zapotrzebowanie na gaz ziemny u nas gwałtownie by rosło, przekraczając nawet w przyszłości możliwości dostaw LNG z USA, czy gazociągu Baltic Pipe. Elektrownia gazowa o mocy 1 GW potrafi zużyć w ciągu roku nawet 1 mld metrów sześciennych surowca. A ich moc musi odpowiadać mocy zainstalowanej w energetyce wiatrowej i słonecznej.

Choć interesy Rosji i Niemiec nie wydają się zbieżne we wszystkich aspektach, bowiem Rosja intensywnie rozwija eksport technologii jądrowych do innych krajów, również w Europie (Węgry), ale geostrategiczne interesy rosyjskie nakazują zwiększać eksport surowców wszędzie gdzie się da, by dofinansować intensywne zbrojenia. Jest to motorem współpracy z Niemcami.

Poddanie się temu oznaczałoby niestety również bardzo wysokie ceny energii dla końcowych odbiorców, które w Niemczech są najwyższe w Europie, dla odbiorców indywidualnych. Wynika to bezpośrednio z kosztów wdrażania Energiewende, szacowanych rocznie na kwotę 24-30 mld euro. Energia dla przemysłu jest w Niemczech dotowana, ale Polski nie byłoby stać na taki luksus. Droga energia zaś to niekonkurencyjna gospodarka i gospodarcze zwijanie się. Bowiem koszty produkcji i instalacji urządzeń solarnych i wiatraków to jedna sprawa, ale inną rzeczą są rosnące wraz z udziałem OZE w systemie koszty zbilansowania i zrównoważenia całego systemu.

Konieczność obrony polskiej strategii i suwerenności

Druga możliwość, to ta przedstawiona w rządowym programie rozwoju sektora energetycznego, czyli równomierny rozwój różnych form wytwarzania energii, od morskich farm wiatrowych, przez energetykę gazową (choć już nie w takiej ilości jak w poprzednim wariancie) budowę elektrowni jądrowych, czy malejącą stopniowo w energetyce rolę węgla, którego jednak nie da się z dnia na dzień całkowicie wyeliminować, ze względu na skalę uzależnienia. Jest tam miejsce i dla strategii dotyczącej wodoru, jako surowca energetycznego. Jednakże na dzień dzisiejszy technologie bazujące na tym paliwie są inżyniersko niedopracowane zarówno w kwestii przesyłania wodoru, jego składowania jak i wykorzystania do napędzania silników. Wymagać to będzie jeszcze długich lat badań, zanim stanie się wodór paliwem tak rozpowszechnionym, jak dziś choćby ropa naftowa czy węgiel. Emisyjne pozyskiwanie wodoru z paliw węglowodorowych (niebieski wodór) jest opłacalne dużo bardziej, niż o wiele droższe z elektrolizy wody (tzw. zielony wodór).

Taki wielokierunkowy rozwój rozkłada odpowiednio ryzyko, a zwłaszcza pozwala nam korzystać z dopracowanych i opanowanych technologii nowoczesnego wydajnego pozyskiwania energii, jakim są choćby reaktory jądrowe. Technologii, z której to Polska nie korzystała dotąd z powodów wyłącznie politycznych i psychologicznych, a z czego wynika właśnie nasze tak silne uzależnienie od węgla.

Aby tą strategię skutecznie realizować trzeba oprzeć się zewnętrznym i wewnętrznym naciskom, szukając sojuszników. Niemieckie dążenie do energetycznej hegemonii w Europie, wyraża się koalicyjną umową między CDU a SPD, czyli głównymi partiami u naszych zachodnich sąsiadów, dotyczącymi aktywnego zwalczania i utrudniania powstawania nowych elektrowni jądrowych w Europie, poza granicami Niemiec. Skutki tej polityki i dominacji Niemiec już widzimy niestety, w postaci lansowanej w tzw Taksonomii na poziomie UE wsparcia wyłącznie energetyki wiatrowej i słonecznej europejskimi funduszami z różnych instytucji. Energetyka jądrowa, a także wodna miałyby być takiego wsparcia pozbawione, podobnie jak węgiel! Powyższe depcze interesy wielu państw na starym kontynencie zwłaszcza całej Skandynawii, ale też krajów Europy Środkowej tzw „Międzymorza”. Jest to więc jedynie kwestia skutecznego zorganizowania tych wszystkich państw i ich współdziałania na poziomie UE. Postępowanie Niemiec jest bowiem nie do przyjęcia i stanowi jawną ingerencję w energetyczną suwerenność innych krajów, próbując wpłynąć na ich decyzje w  sprawie strategicznych planów.

Widać teraz, jak negatywne skutki przyniosło wystąpienie z UE W. Brytanii, która wspólnie z Francją mogłaby stanowić skuteczną przeciwwagę dla wpływów Niemiec. Oba te kraje mają albo duży udział energetyki jądrowej w miksie (Francja) albo zamierzają ją intensywnie rozwijać (W. Brytania). Tymczasem przechodząca kryzys sama Francja, takiej przeciwwagi nie stanowi, podobnie jak wiszące ekonomicznie u niemieckiej klamki Włochy czy Hiszpania.

Sytuacja jest więc trudna, tym niemniej krajów pragnących rozwijać energetykę jądrową w Europie jest wystarczająco dużo, by próbom narzucenia niemieckiej hegemonii energetycznej się przeciwstawić. Ostatnio dołączyła do nich dość niespodziewanie Holandia, poddana obecnie niemieckim naciskom.  Wiele zależy tu od wsparcia ze strony Stanów Zjednoczonych, planujących odzyskanie swojej dawnej pozycji w przemyśle jądrowym i technologiach jądrowych, w rywalizacji z Rosją i Chinami. Ich zaangażowanie w rozwój atomu w Europie Środkowej, co zresztą już ma miejsce przy rozbudowie elektrowni Cernovoda w Rumunii, może być  kluczowe, dla powstrzymania niemieckich dążeń do energetycznego zdominowania wielu krajów starego kontynentu.

Mgr inż. Jerzy Lipka – Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej

Reklama

Komentarze

    Reklama