Reklama

Atom

Ilnicki: Świata nie stać na porzucenie atomu, z Fukushimy wyciągnięto wnioski [WYWIAD]

Fot. Energetyka24
Fot. Energetyka24

Po awarii w Fukushimie wprowadzono wiele zmian w technologii jądrowej. Tym samym takie czynniki jak tsunami lub przerwanie tamy nie stanowi już zagrożenia dla reaktorów. Świata nie stać na porzucenie atomu - mówi Tomasz Ilnicki, podróżnik po miejscach katastrof jądrowych, autor książek „Azyl: zapiski stalkera” oraz „Czarnobyl i Fukushima. Przyczyny, przebieg i konsekwencje”.

Jakub Wiech: Jak awaria w Fukushimie wpłynęła na społeczność międzynarodową i sytuację energetyki jądrowej na świecie?

Odnoszę czasem wrażenie, że była bardziej destrukcyjna dla sektora energii jądrowej, niż Czarnobyl. Niektóre kraje, w tym kluczowe państwa Europy, powzięły decyzję o odejściu od tej gałęzi przemysłu. Najjaskrawszym przykładem są Niemcy, które postanowiły zamykać siłownie jądrowe zastępując je konwencjonalnymi elektrowniami, które odpowiadają w największej mierze za emisje dwutlenku węgla do atmosfery oraz za zatruwanie powietrza, którym oddychamy. Te decyzje, pozbawione ekonomicznego i klimatycznego uzasadnienia, są wynikiem szkodliwej dla świata doktryny odrzucającej wszystkie zalety elektrowni jądrowych w imię bezzasadnego strachu stymulowanego przez ludzi o wątpliwej wiedzy i kompetencjach. Świata nie stać na porzucenie energetyki jądrowej i nie mam tu na myśli aspektu ekonomicznego. Jeśli nie będziemy rozwijać tej gałęzi przemysłu to czeka nas katastrofa klimatyczna. Nie chcę, by starówka w moim Gdańsku została zatopiona przez podnoszący się poziom wód na świecie, a takie przewidywania naukowców ukazały się ostatnio w prasie.

Jakie wnioski z tej sytuacji wyciągnęła Japonia?

Japończycy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że bez energetyki jądrowej ich pozbawione surowców państwo nie tylko uzależni się od dostaw zza granicy, ale straci niewyobrażalne pieniądze zainwestowane w 54 reaktory budowane przez kilka ostatnich dekad oraz całą obsługującą je infrastrukturę. Japonia wie również, że bez EJ wypadnie z gry w kontekście dekarbonizacji.

image

Skutki tsunami w prefekturze Fukushima (fot. Tomasz Ilnicki)

Niestety, atomu niczym dziś nie zastąpimy. To jedyne stabilne źródło energii, które nie szkodzi klimatowi. Wbrew tzw. zielonym organizacjom, OZE nie jest dziś odpowiedzią na wyzwanie związane ze stałym i wciąż rosnącym zapotrzebowaniem na energię elektryczną. To niestabilne źródło, które stanowi dziś jedynie środek wspomagający względem źródeł stabilnych. Jestem przekonany, że pewnego dnia znajdziemy rozwiązanie na wszystkie bolączki OZE (np. brak rozwiązań umożliwiających magazynowanie wyprodukowanej przez nie energii), jednak do tego czasu musimy się oprzeć na EJ. Po prostu nie mamy alternatywy.

Wracając do tematu, Japonia nie zrezygnuje z energii jądrowej i dalej będzie usprawniać i otwierać te, które są jeszcze zamknięte po katastrofie z 2011 roku. Głos oburzonego społeczeństwa nie może być ostatecznie wzięty pod uwagę, bo rezygnacja z EJ byłaby aberracją z punktu widzenia japońskiej racji stanu. Ponadto, abstrahując od katastrofy z 2011 roku, Japończycy dysponują fantastyczną techniką i technologią jądrową, więc naturalne jest, że próbują z powrotem sprzedawać ją do kolejnych krajów. Dlaczego nie miałaby to być Polska?

Czy przemysł jądrowy wdrożył po 2011 roku rozwiązania poprawiające bezpieczeństwo elektrowni, które bazowały na doświadczeniach z Fukushimy?

Lista zmian jest długa, jednak dotyczy najbardziej samej Japonii, która w pewnych aspektach została w tyle za światowymi trendami. Przykładowo, w Europie układy rekombinacji wodoru oparte są na prawach fizyki i nie wymagają zasilania. Innymi słowy – działają zawsze. Takie rozwiązanie wprowadzono już w latach 90-tych. Gdyby Japonia skorzystała z tego rozwiązania to w 2011 roku nie doszłoby do wybuchów wodoru, które zagroziły życiu i zdrowiu pracowników elektrowni oraz istotnie utrudniły akcję ratowania rdzeni przed stopieniem. Jednocześnie przez lata japońskie państwo sponsorowało działania mające na celu poprawę bezpieczeństwa jądrowego w innych krajach, np. w krajach Europy Wschodniej. O własnym bezpieczeństwie , niestety, „zapomnieli”.

image

 

Po 2011 roku wprowadzono wiele innych zmian, które dotyczyły np. izolacji kluczowych urządzeń zasilania awaryjnego przed potencjalnym zalaniem. Tym samym takie czynniki jak tsunami lub przerwanie tamy nie stanowi już zagrożenia dla reaktorów na świecie.

Japonia stopniowo włącza kolejne elektrownie jądrowe wyłączone po awarii w Fukushimie. Czy japoński powrót do atomu może być sygnałem dla tych państw świata, które obawiają się tej technologii?

Oczywiście, że może, a nawet powinien być. Japończycy doskonale zdają sobie sprawę, że winę za Fukushimę ponoszą oni sami a nie technika. Świat dysponuje rozwiązaniami, które chronią elektrownie przez każdego rodzaju niebezpieczeństwami mogącymi doprowadzić do niekontrolowanej emisji radionuklidów do atmosfery. Gdyby Japończycy szli ramię w ramię ze światowymi standardami, to do tej katastrofy w ogóle by nie doszło. Problemem był brak woli do implementacji koniecznych rozwiązań i związane z tym myślenie życzeniowe a nie braki w wykształceniu lub niedostatki techniczne. Bezpośrednio za taki stan rzeczy odpowiadał ubezwłasnowolniony urząd dozoru jądrowego, który nie posiadał instrumentów nacisku i był częścią osławionej „nuklearnej wioski”. Krótko mówiąc, był niezdolny do wykonywania powierzonych mu przez prawo obowiązków.

image

 Prace porządkowe w prefekturze Fukushima (fot. Tomasz Ilnicki)

Czy z awarii w Fukushimie płyną wnioski dla Polski?

Należy stworzyć odpowiedni system prawny o międzynarodowym zasięgu, który wyeliminuje wszelkie systemowe patologie typu japońskiego. Uważam, że kontrola sektora EJ (oraz innych gałęzi przemysłu) powinna mieć zasięg pozbawiony granic. Tym samym, otwieranie kolejnych elektrowni czy innych zakładów pracy związanych z potencjalnym negatywnym wpływem na społeczeństwo i środowisko powinno być uzależnione od kontroli międzynarodowej komisji składającej się z losowo wybranych urzędów dozoru jądrowego kilku państw. Wspominam o tym w mojej nowej książce pt. „Czarnobyl i Fukushima. Przyczyny, przebieg i konsekwencje”, która ukaże się 21 kwietnia br. nakładem wydawnictwa PWN.

Polska ma ten atut, że otrzyma nowoczesne reaktory ze wszystkimi aktualnymi zabezpieczeniami. Wejdziemy w energetykę jądrową w najlepszym jej momencie. Nie musimy się zmagać z chorobami wieku dziecięcego. Będziemy od razu dysponować sprawdzonymi od dziesiątek lat rozwiązaniami i uczyć się od najlepszych. Potrzebne są tylko szybkie decyzje polityków i wola do jak najszybszego odejścia od węgla. Protesty górników nie powinny być czynnikiem opóźniającym tak ważne dla państwa decyzje. Ci ludzie muszą się przebranżowić i należy im w tym wydatnie pomóc. Wszyscy gramy do jednej bramki i potrzebna jest nam dobra wola wszystkich stron.

Dziękuję za rozmowę.

Reklama

Komentarze

    Reklama