Reklama

Atom

Huragan Florence zniszczy amerykańskie elektrownie jądrowe? Nie, ale postraszyć można [KOMENTARZ]

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

„Eksperci alarmują – na trasie huraganu Florence znajduje się sześć elektrowni jądrowych! Naukowcy nie kryją swoich wątpliwości w kwestii ich bezpieczeństwa!” - takie alarmujące doniesienia przewinęły się przez światowe i polskie media w ciągu ostatnich kilkunastu godzin. Jednakże, dramatyczny wydźwięk tych informacji to raczej wyrafinowana forma tzw. clickbaitu niźli rzetelny komunikat. Eksperci i naukowcy zajmujący się energetyką jądrową wiedzą bowiem, że elektrownie atomowe nie tylko nie muszą obawiać się huraganu Florence, ale też są jedynym źródłem energii, które jest doskonale przystosowane do pracy w najbardziej ekstremalnych warunkach. Potwierdzają to doświadczenia z huraganem Harvey, który uderzył w Stany Zjednoczone rok temu.

Huragan Florence ma uderzyć w południowo-wschodnie wybrzeże USA w piątek 14 września około godziny 16 polskiego czasu. Zagraża on Georgii, Karolinie Północnej, Karolinie Południowej, Wirginii, Maryland oraz stolicy USA – Waszyngtonowi. Mieszkańcy tych terenów mają się czego bać – Florence niesie ze sobą wiatr wiejący z prędkością ok. 170 kilometrów na godzinę oraz intensywne deszcze, które zalewają domy i drogi.

Nadejście huraganu będzie oznaczało także utratę dostaw energii elektrycznej. Na trasie Florence mieszka ponad 10 milionów osób, wiele z nich wkrótce zostanie bez prądu.

Jednakże, media "straszą" ludność nie tylko blackoutem, ale też zagrożeniem znacznie poważniejszym. Chodzi mianowicie o bezpieczeństwo sześciu elektrowni jądrowych, które znajdują się na trasie Florence. Huragan najprawdopodobniej uderzy najmocniej w jednostkę w Brunszwiku i New Hill (obie te miejscowości znajdują się w stanie Karolina Północna). Istnieje także bardzo duże prawdopodobieństwo, że Florence przejdzie też nad hrabstwem Surry w Wirginii, gdzie również znajduje się elektrownia jądrowa.

„Urzędnicy federalni są pewni, że jednostki, które znajdują się w zasięgu huraganu, są całkowicie bezpieczne. Ale niektórzy eksperci nie podzielają tego zdania – ostrzegają oni, że powodzie i deszcze nawalne mogą przełamać zabezpieczenia elektrowni” - informował w środę CNN. W ślad za tą popularną stacją poszły inne media, także polskie. O niebezpieczeństwie grożącym amerykańskim "jądrówkom" pisała m.in. Gazeta Wyborcza. Posłużyła się ona sławetnym przykładem katastrofy w elektrowni Fukushima jako jednym ze źródeł obaw.

To dramatyczne zestawienie jest jednak w dużej mierze czczym szukaniem sensacji. Elektrownie jądrowe to obiekty dostosowane do najwyższych standardów bezpieczeństwa, które świetnie radzą sobie w obliczu takich kataklizmów.

Potwierdza to historia huraganu Harvey, który uderzył w Stany Zjednoczone prawie dokładnie rok temu. Jak poinformował Forbes, ta prawdopodobnie największa katastrofa naturalna w historii USA uszkodziła elektrownie wiatrowe i fotowoltaiczne, wymusiła zamknięcie rafinerii, zakłóciła pracę szybów wydobywczych, obniżyła amerykańską produkcję ropy o 20%, ale… nie dotknęła w żaden sposób elektrowni jądrowych, jakie znajdowały się w jej zasięgu. Co więcej, jednostki te pracowały wtedy na pełnych obrotach.

Warto zauważyć, że gdy Stanom Zjednoczonym zagrażał huragan Harvey, antyatomowi aktywiści również porównywali możliwe zagrożenie z sytuacją w elektrowni Fukushima. Jednakże, katastrofa w tej japońskiej jednostce nie może być zestawiana z zagrożeniem, jakie sprowadza na amerykańskie elektrownie nadejście Florence.

Sama katastrofa w Fukushimie z 2011 roku obrosła wieloma mitami. Rozwiał je na łamach Energetyka24 prof. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych. „W Fukushimie zagrożenie dla zdrowia ludzi z powodu promieniowania było zerowe. Nikt nie stracił zdrowia, nikt nie stracił życia. Ewakuowano ludzi, co było decyzją nadmiarnie pospieszną (…), nie było żadnych zgonów z powodu promieniowania. Człowiek, który zginął w Fukushimie, zginął dlatego, że utopił się, bo fala tsunami była bardzo wysoka i po prostu go zalała.” - powiedział.

Niemniej, katastrofa w Japonii była wyraźnym impulsem dla światowej branży atomowej – po 2011 roku wiele elektrowni wprowadziło dodatkowe zabezpieczenia i procedury. Stało się tak m.in. w jednostce działającej w Brunszwiku.

Jak podaje Forbes, amerykańskie elektrownie jądrowe już niejednokrotnie okazywały się jedynym godnym zaufania źródłem energii. Działo się tak m.in. w roku 2016, gdy USA dotknęła fala upałów oraz w 2014 roku, kiedy to wir polarny zakłócił funkcjonowanie elektrowni gazowych i węglowych.

Pomimo tego, elektrownie jądrowe są nadal obiektem propagandowych ataków. Poddawanie pod wątpliwość ich bezpieczeństwa wobec zbliżającego się huraganu jest jednym z nich. Co ciekawe, media „straszące” tym zagrożeniem nie podają konkretnych ryzyk, jakie Florence niesie dla tych jednostek. Zamiast tego w artykuły wplata się porównania do wspomnianej już wyżej Fukushimy czy Czarnobyla. Rzadko kiedy zwraca się uwagę, że te dwie katastrofy oraz incydent z amerykańskiej elektrowni Three Mile Island zaowocowały podwyższeniem standardów bezpieczeństwa jednostek jądrowych. „Elektrownie drugiej generacji zostały znacząco zmodyfikowane, tak, by zwiększyła się ich odporność. Przy czym, nie chodzi tu o zwiększenie grubości ścian, ale o to, że np. dodano zasilanie z dwóch niezależnych źródeł spoza elektrowni, z silników własnych w wypadku, gdyby sieć zewnętrzna padła i oprócz tego jeszcze zasilanie superawaryjne, oparte na silnikach diesla” - podkreślił prof. Strupczewski.

„Energetyka jądrowa przeszła kolejne etapy budowy z ciągle rosnącymi wymaganiami, jeśli chodzi o bezpieczeństwo” - powiedział naukowiec.

Reklama
Reklama

Komentarze