Atom
Bez atomu wzrasta niemiecka emisja CO2. "Nauka dla Polski" [WYWIAD]
Energetyka atomowa może umożliwić Polsce budowanie nowych bloków węglowych oraz spełnienie wymagań polityki klimatycznej UE - klaruje dr inż. Andrzej Strupczewski, prof. nadzw. NCBJ, w rozmowie z Energetyka24. Naukowiec zauważa również, że nasi zachodni sąsiedzi - Niemcy - pomimo wydatkowania ogromnych środków nie byli w stanie zmniejszyć w ostatnich latach emisyjności swojej gospodarki, zaś tzw. „zielona energia” okazała się, po uwzględnieniu wszystkich okoliczności, nie tylko znacznie droższa konwencjonalnej, ale i mniej przyjazna dla środowiska.
Jakub Kajmowicz: Jaką rolę może odegrać energia atomowa w procesie dostosowywania naszego sektora elektroenergetycznego do wymogów europejskiej polityki klimatycznej?
Prof. Andrzej Strupczewski: Polska opiera obecnie swą produkcje energii elektrycznej na spalaniu węgla. Emisje CO2 z elektrowni węglowej wynoszą około 900 gramów CO2/kWh, podczas gdy według projektu regulacji przygotowywanych przez Komisję Europejską maksymalnie dopuszczalna emisja to 550 g CO2/kWh. Gdy te regulacje wejdą w życie, nie będzie można de facto w Polsce – która przecież należy do Unii Europejskiej – budować elektrowni węglowych. Natomiast elektrownie jądrowe nie powodują żadnych emisji CO2, bo – oczywiście – nie spalają one węgla. Tak więc przy uzyskiwaniu energii elektrycznej z atomu nie będziemy płacić kar za emisje CO2. Co więcej, może uda się nam wynegocjować z Komisją Europejską, że emisje będą liczone nie dla indywidualnej elektrowni, ale dla grupy nowych elektrowni, obejmujących razem węglowe i jądrowe. Wtedy średnie emisje z tej grupy elektrowni, obejmujące zerowe emisje z elektrowni jądrowej i wysokie emisje z elektrowni węglowej, byłyby łącznie niższe od 550 gramów CO2/kWh. Takie rozwiązanie umożliwiłoby budowanie nowych bloków węglowych. Tak więc energetyka jądrowa nie jest wrogiem energetyki węglowej, a przeciwnie, pomoże jej w spełnieniu wymagań europejskiej polityki klimatycznej.
Zapytam kolokwialnie – skąd wziąć pieniądze na budowę elektrowni atomowej w Polsce? Jaki model finansowania byłby optymalny przy założeniu, że odrzucamy kontrakt różnicowy?
Koszt bloku jądrowego w fazie inwestycyjnej jest wysoki, ale za to średni koszt energii w ciągu życia elektrowni jest niski. Po uwzględnieniu kosztów współpracy bloku z systemem energetycznym oraz kosztów społecznych, tj. kosztów strat zdrowia i szkód w środowisku wyrządzanych przez zanieczyszczenie atmosfery, okazuje się, że koszt energii jądrowej jest niższy od kosztu energii z elektrowni węglowych i dużo niższy, niż koszt energii z wiatraków lub paneli słonecznych. Aby nie być gołosłownym, przytoczę porównanie nakładów inwestycyjnych na wiatraki na lądzie i elektrownie jądrowe. Współczynnik wykorzystania mocy zainstalowanej w wiatrakach w Niemczech, a więc i w Polsce, bo mamy podobne warunki meteorologiczne, wynosił przez wiele lat około 0,2, tzn. moc średnia w ciągu roku była 5 razy mniejsza od mocy nominalnej. Najbardziej optymistyczne oceny dla warunków w Polsce wskazują na współczynnik 0,25, więc średnio przyjmiemy dla wiatru w Polsce współczynnik 0,225. Dla elektrowni jądrowej przyjmiemy współczynnik wykorzystania mocy zainstalowanej równy 0,9. A więc dla przeliczenia nakładów na wiatraki z mocy nominalnej na moc średnią w ciągu roku porównywalną z elektrownią jądrową, trzeba nakłady na wiatraki mnożyć przez cztery.
Wielkość nakładów inwestycyjnych na wiatraki na lądzie wynosi wg ocen lobby wiatrowego około 1700 USD/kW mocy nominalnej. Przeliczając je na współczynnik wykorzystania mocy zainstalowanej, taki jak dla elektrowni jądrowej (to jest 0,90), otrzymamy nakłady na moc średnią w ciągu roku równe 6800 USD/kW mocy średniej. Dla elektrowni jądrowej przewidywane bezpośrednie nakłady inwestycyjne wynoszą 4500 USD/kW, a z oprocentowaniem kapitału podczas budowy o 25% więcej, czyli 5625 USD/kW. Są więc one mniejsze niż na porównywalną moc średnią w elektrowni wiatrowej. Jeszcze dobitniej widać przewagę elektrowni jądrowej, gdy policzymy nakłady na jednostkę energii produkowanej w ciągu życia elektrowni, bo wiatraki pracują przez 20 lat, a elektrownie jądrowe przez 60. Nakłady na jednostkę energii produkowanej w ciągu życia są więc ponad 3 razy mniejsze dla elektrowni jądrowej, niż dla wiatrowej na lądzie.
Podobne wyniki daje ocena farm wiatrowych na morzu. Weźmy przykład z Wielkiej Brytanii, w której dzięki stałym i silnym wiatrom zachodnim znad Atlantyku występują szczególnie korzystne warunki dla MFW (nieosiągalne w Polsce).
Niemiecki koncern energetyczny E.ON zainwestuje ponad 1,9 mld euro w morską farmę wiatrową u brzegów Wielkiej Brytanii, 13 km na południe od wybrzeży Sussex County. Południowe wybrzeża Anglii należą do najbardziej wietrznych i dające się wykorzystać w siłowniach wiatrowych wiatry wieją tam ponad 300 dni w roku, trudno więc o lepszą lokalizację. Na elektrownię składać się będzie 116 turbin wiatrowych o mocy 3,45 MW każda. Cała elektrownia osiągnie moc rzędu 400 MW. Koncern szacuje, że pozwoli ona wygenerować 1400 GWh energii elektrycznej rocznie. Oznacza to współczynnik wykorzystania mocy zainstalowanej równy 0,40. Jednostkowe nakłady inwestycyjne wyniosą więc 1900 mln EUR/(400 x 0,4) = 11,87mln EUR/MWe mocy średniej. Jest to wartość 3-krotnie większa od nakładów na elektrownię jądrową. Jeśli uwzględnimy czas życia farm wiatrowych na morzu i elektrowni jądrowej, to okaże się, że wartość tę trzeba pomnożyć jeszcze przez trzy – a więc na jednostkę energii dostarczaną w ciągu życia trzeba wyłożyć 30 razy większe nakłady na wiatraki na morzu niż na atom. Koszty eksploatacji farm wiatrowych na morzu są też większe niż łączne koszty eksploatacji i paliwa dla elektrowni jądrowej. A minusy finansowe OZE wcale na tym się nie kończą.
W chwilach nadmiaru mocy w systemie, powodowanego silnym wiatrem lub dobrym nasłonecznieniem, cena energii spada do zera lub do wartości ujemnych, to znaczy Niemcy muszą dopłacać, by ich sąsiedzi zechcieli przyjąć produkowaną przez niemieckie OZE energię do swych systemów.
Co ma Pan na myśli?
Budowa źródeł wiatrowych lub słonecznych, pracujących z wieloma przerwami i zmieniających swą moc w zależności od pogody, oznacza wielkie dodatkowe koszty dla systemu energetycznego. Według ekspertów niemieckich, koszty te wynoszą od 25 do 35 euro/MWh przy udziale OZE koło 30-40%, a według analiz komitetu energetycznego OECD przy udziale wiatru w produkcji energii elektrycznej na poziomie 30% koszty integracji farmy wiatrowej z siecią wyniosą 32 euro/MWh .
Łączne koszty subwencji dla OZE ponoszonych przez Niemcy przerażają. Subwencje te rosną ciągle. Gdy zwolennicy „transformacji energetycznej” dochodzili w Niemczech do władzy, twierdzili oni, że koszty eliminacji elektrowni jądrowych i wprowadzenia wiatraków i paneli fotowoltaicznych będą zaniedbywalnie małe, a odnawialne źródła energii zapewnią ciągłe i niezawodne zasilanie całego kraju. Lider partii zielonych, Jürgen Trittin obiecywał w 2004 roku, że obciążenie domowego gospodarstwa niemieckiego subwencjami na OZE wyniesie 1 euro miesięcznie – tyle ile kosztuje porcja lodów. W rzeczywistości, subwencje na OZE szybko rosły. Jeszcze za rządów następnego aktywisty OZE pana Sigmara Gabriela jego ministerstwo środowiska mówiło politykom, że koszty subsydiów na panele słoneczne nie przekroczą 3 euro na miesiąc, czyli miało to być w skali kraju nie więcej niż miliard euro rocznie. Ale już w latach 2009-2010 łączne dopłaty do energii wiatrowej i słonecznej były w przedziale 8-10 miliardów euro rocznie, w 2011 roku wzrosły do 13,5 a w 2012 roku do 14,1 miliardów euro rocznie.
W 2011 r. niemieccy lobbyści OZE wprowadzili ustawę o transformacji energetycznej ”Energiewende”, która zapewniła, że w Niemczech za energię z farm wiatrowych na morzu trzeba będzie płacić producentowi 190 euro za MWh, za geotermiczną 250 euro za MWh i za energię ze spalania biomasy 140 euro za MWh. W tym czasie we Francji za energię z elektrowni jądrowych płacono 42 euro za MWh.
W październiku 2012 roku, gdy okazało się, że prawie wszystkie prognozy dotyczące kosztów rozwoju wiatraków i paneli fotowoltaicznych w Niemczech były błędne, z kosztami zaniżonymi przynajmniej dwa a czasem pięć razy, a na subsydia dla zielonej energii w 2013 roku potrzeba było ponad 20 miliardów euro, Niemcy odczuli to jako szok. Oburzone organizacje przemysłowe oświadczyły, że ciężar subsydiów dla zielonej energii „osiągnął poziom trudny do zaakceptowania, grożący ucieczką przemysłu z Niemiec”. Stowarzyszenia konsumentów skarżyły się, że 800 tys. rodzin w Niemczech nie może już zapłacić rachunków na elektryczność.
Więc rząd niemiecki przyrzekł, że dopłaty na OZE będą mniejsze – po czym dopłaty rosły i rosły. W 2014 roku subwencje na OZE oraz na modyfikację sieci przesyłowej koniecznej dla potrzeb OZE doszły do 24 miliardów euro rocznie. W połowie 2014 roku rząd wprowadził ograniczenia subwencji na wiatr na lądzie i panele fotowoltaiczne, ale łączne subwencje rosły nadal. W 2015 roku doszły do 28 miliardów euro na rok. Według ocen analityków z Niemieckiego Instytutu Ekologii ten poziom subwencji będzie utrzymywał się jeszcze przez wiele lat, przy czym do roku 2024 subwencje na OZE będą rosły. A koszty te ponoszą odbiorcy energii elektrycznej, – zwłaszcza gospodarstwa domowe, wskutek czego energia elektryczna jest w Niemczech niemal dwukrotnie droższa, niż w sąsiedniej Francji, opierającej swą elektroenergetykę na elektrowniach jądrowych.
Nakłady na jednostkę energii produkowanej w ciągu życia są więc ponad 3 razy mniejsze dla elektrowni jądrowej, niż dla wiatrowej na lądzie.
A jak w tym kontekście wygląda zmniejszanie emisji CO2? Może to cena, którą trzeba zapłacić za czystsze powietrze?
Według niemieckiego Instytutu Gospodarki (Institut der deutschen Wirtschaft) w 2016 roku dodatkowe koszty ponoszone w ramach programu „Energiewende” znów wzrosły i doszły do 31 miliardów euro /rok, w tym same dopłaty do OZE wyniosły 23 miliardy euro. Trzeba dodać, że przy tych kolosalnych wydatkach Niemcom nie udało się w ciągu ubiegłych 7 lat zmniejszyć emisji CO2. To efekt sukcesywnego, przymusowego wyłączania z eksploatacji jądrowych bloków energetycznych i zastępowania ich blokami opalanymi węglem brunatnym, a także kompensowania zmiennej i nieprzewidywalnej produkcji źródeł OZE, co skutkuje zwiększonymi emisjami CO2 na jednostkę wytwarzanej energii elektrycznej (wskutek spadku sprawności wytwarzania w blokach elektrowni cieplnych zapewniających rezerwę „wirującą”, oraz wykorzystania „stojących” rezerw mocy).
Łączne koszty transformacji energetycznej „Energiewende“ w latach 2000-2015 wyniosły około 150 miliardów euro (wartości nominalne), przy czym suma ta nie objemuje kosztów rozbudowy sieci energetycznej. Całość wydatków wraz z kosztami rozbudowy sieci szacowanych na lata od 2000 do 2025 roku wynosi około 520 miliardów euro (wartości nominalnej).
Wróćmy do Polski – jaki model finansowania programu atomowego byłby najkorzystniejszy z naszego punktu widzenia?
Odpowiedzą na to eksperci finansowi, którzy właśnie teraz opracowują propozycje dla Polski. Przyjęcie ich nastąpi po negocjacjach z dostawcami reaktora. Wiadomo jednak, że Agencje Kredytów Eksportowych OECD mogą zapewnić, że banki dostarczą dużą część kapitału na budowę elektrowni na niski procent, rzędu 2% rocznie, zgodnie z regulacjami przyjętymi dla finansowania elektrowni jądrowych w krajach OECD. Kapitał pochodzący ze środków własnych inwestora będzie oprocentowany wyżej, dlatego w analizach ekonomicznych przyjmuje się średnie oprocentowanie całości kapitału 6% lub 7% rocznie. Nakłady inwestycyjne na elektrownię jądrową są wyższe, niż na węglową, ale dzięki bardzo niskim kosztom paliwa jądrowego uśredniony na 60 lat pracy elektrowni koszt energii elektrycznej jest najniższy dla elektrowni jądrowej. Dzięki tym niskim kosztom paliwa możliwe jest spłacenie pożyczek na nakłady inwestycyjne przy zachowaniu cen energii elektrycznej niższych, niż przy wykorzystaniu innych źródeł.
Modele finansowania są różne, nie tylko kontrakt różnicowy. Inwestor może wypuścić obligacje długoterminowe, np. w związku z budową Flamanville 3, we wrześniu 2010 r. EDF ogłosił emisję 40-letnich obligacji denominowanych w funtach szterlingach na łączną kwotę 1 mld GBP, z kuponem na poziomie 5,125% w skali roku. Oznacza to przedłużenie terminu spłat kapitału własnego do 40 lat. Oprocentowanie kapitału dłużnego, to jest kredytów bankowych, pozostaje nadal na poziomie 2% rocznie, a więc średnie oprocentowanie kapitału jest bardzo niskie.
Budowa może być też finansowana wg. fińskiego modelu Mankala, gdzie zespół firm przemysłowych finansuje budowę EJ, by po jej uruchomieniu mieć prawo zakupu wytwarzanej przez nią energii elektrycznej po cenie kosztów.
Podobny model to francuski układ 'Exceltium”, w którym firmy pokrywające koszty budowy EJ mają prawo do zakupu energii elektrycznej z EJ po cenie kosztu przez 24 lata
Można zaciągnąć w bankach komercyjnych kredyt na budowę elektrowni przy pewnej stopie procentowej, a po uruchomieniu EJ uzyskać kredyty od innych banków komercyjnych po znacznie niższych kosztach, bo znika już wtedy ryzyko, że EJ nie będzie wybudowana. Podobna rolę mogą spełnić gwarancje rządowe, które nie oznaczają, że rząd traci pieniądze, natomiast dają inwestorowi pewność, że rząd nie przerwie budowy ani nie będzie opóźniał realizacji jej harmonogramu. Ogólnie biorąc, można długo i dogłębnie analizować bezpieczeństwo elektrowni przed wydaniem zezwolenia na budowę, ale gdy raz to zezwolenie jest wydane, powinno ono gwarantować, że elektrownia wybudowana zgodnie z zezwoleniem będzie mogła rozpocząć pracę bez przeszkód.
Według niemieckiego Instytutu Gospodarki (Institut der deutschen Wirtschaft) w 2016 roku dodatkowe koszty ponoszone w ramach programu „Energiewende” znów wzrosły i doszły do 31 miliardów euro /rok, w tym same dopłaty do OZE wyniosły 23 miliardy euro. Trzeba dodać, że przy tych kolosalnych wydatkach Niemcom nie udało się w ciągu ubiegłych 7 lat zmniejszyć emisji CO2.
Na jakim poziomie mogłaby ukształtować się cena energii elektrycznej z siłowni jądrowej? Są eksperci, którzy mówią nawet o 400 zł / MWh, czy to realny scenariusz?
Analizy ekspertów zachodnich wykonywane dla Komisji Europejskiej oraz nasze własne oceny wykonywane przez niezależne firmy specjalizujące się w ocenach dla energetyki wskazują, że cena energii elektrycznej uśredniona w ciągu życia elektrowni będzie na poziomie 85 euro/MWh. Cena ta obejmuje pełne koszty paliwowe, koszty unieszkodliwiania odpadów promieniotwórczych, koszty likwidacji elektrowni, współpracy elektrowni z systemem energetycznym a także koszty zewnętrzne, to jest koszty strat zdrowotnych i szkód w środowisku. W tym samym czasie podobnie liczone koszty energii z innych źródeł będą większe. Wg oceny NCBJ, pełne koszty ponoszone przez społeczeństwo wyniosą dla węgla 155 euro/MWh, a przy udziale w generacji energii wynoszącym 30% dla wiatru na lądzie w warunkach polskich (współczynnik wykorzystania mocy 0,24) 177 euro/MWh i dla paneli fotowoltaicznych (współczynnik wykorzystania mocy 0,11) 222 euro/MWh.
Łączne koszty transformacji energetycznej „Energiewende“ w latach 2000-2015 wyniosły około 150 miliardów euro (wartości nominalne), przy czym suma ta nie objemuje kosztów rozbudowy sieci energetycznej. Całość wydatków wraz z kosztami rozbudowy sieci szacowanych na lata od 2000 do 2025 roku wynosi około 520 miliardów euro (wartości nominalnej).
Jak wygląda kwestia dotycząca „elastyczności” bloków atomowych, pracy w różnych obciążeniach? Pytam w kontekście zjawisk, które determinują taką pracę części źródeł, czyli rosnącego udziału OZE w miksie oraz pierwszeństwa tej energii w dostępie do sieci.
Bloki jądrowe wymagają dużych nakładów inwestycyjnych, ale zużywają bardzo tanie paliwo. Dlatego najbardziej opłacalne jest eksploatowanie ich na pełnej mocy, wtedy przynoszą największe korzyści społeczeństwu. Ale bloki jądrowe mogą pracować także na mocy zmiennej, jest to technicznie możliwe i tak pracują elektrownie jądrowe np. w Niemczech i we Francji.
Francuskie EJ pracują podobnie. A reaktory UK EPR zaprojektowano do cyklicznych zmian mocy w granicach 25%- 100%. Tak więc elektrownie jądrowe mogą pracować nawet przy zapewnieniu OZE pierwszeństwa w dostępie do sieci.
Jednakże ani elektrownie jądrowe, ani węglowe nie mogą pracować opłacalnie, gdyby musiały stale dostosowywać swą moc nie tylko do obciążenia, ale i do nagłych podmuchów wiatru. Jest to problem, który już obecnie powoduje w Niemczech poważne trudności i uniemożliwia planowanie rozwoju energetyki. W chwilach nadmiaru mocy w systemie, powodowanego silnym wiatrem lub dobrym nasłonecznieniem, cena energii spada do zera lub do wartości ujemnych, to znaczy Niemcy muszą dopłacać, by ich sąsiedzi zechcieli przyjąć produkowaną przez niemieckie OZE energię do swych systemów.
Na przykład w dniu 30 marca 2015 r. od godziny 0 do 5 wiatraki wyprodukowały 160 000 MWh, chociaż prawie nikt tej energii nie potrzebował, co obniżyło jej cenę do minus 20 euro/MWh.
Minus?
Tak, minus! Niemcy musiały dopłacić jeszcze 2,69 miliona euro, by znaleźli się zaprzyjaźnieni odbiorcy gotowi przyjąć ten prąd. A te dopłaty musieli przecież też pokryć normalni użytkownicy energii w Niemczech.
Te wahania cen energii niewiele szkodzą OZE, bo społeczeństwo daje pieniądze na OZE poprzez system zielonych certyfikatów. Natomiast elektrownie systemowe – utrzymujące się ze sprzedaży energii elektrycznej, a nie z dotacji ustalonych przez rząd, - tracą opłacalność ekonomiczną. Dlatego wielka niemiecka firma energetyczna E.On. poniosła w ostatnich latach poważne straty, a budowa nowych elektrowni stała się nieopłacalna.
Załóżmy przez chwilę, że za kilka miesięcy zapada decyzja o zapaleniu w pełni zielonego światła dla budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Jaką technologię powinniśmy wybrać, przez kogo dostarczaną?
Z punktu widzenia bezpieczeństwa jądrowego, wszystkie elektrownie generacji III i III + są dobre, chociaż stosuje się w nich różne rozwiązania konstrukcyjne. Najbardziej rozbudowane układy bezpieczeństwa maja reaktory EPR, zaprojektowane wspólnie przez Francję i Niemcy, a sprzedawane i budowane przez koncern francuski Electricite de France. Mają one zarówno aktywne (to jest wymagające napędu z zewnątrz) jak i pasywne (to jest działające samoczynnie bez zasilania) układy i urządzenia bezpieczeństwa. Reaktory te zostały już sprawdzone i licencjonowane przez dozory jądrowe we Francji, Finlandii, Chinach i Wielkiej Brytanii, a przechodzą proces licencjonowania w USA. Reaktory amerykańskie AP1000 mają rozwiązania oparte na działaniu systemów pasywnych, które nie potrzebują zasilania przez 3 doby od chwili awarii. Oba te typy reaktorów to reaktory wodne ciśnieniowe, w których wszystkie obiegi radioaktywne znajdują się wewnątrz obudowy bezpieczeństwa. Do reaktorów ciśnieniowych należą też reaktory oferowane przez firmy japońskie i koreańskie. Innym typem są reaktory wodne wrzące, w których para wytwarza się w rdzeniu reaktora i przepływa do turbiny, znajdującej się poza obudową bezpieczeństwa. Te reaktory rozwijane są od pół wieku przez firmę General Electric, a oferowane będą w Polsce przez koncern General Electric Hitachi.
Konkretne rozwiązania tych reaktorów będą analizowane przez dozór jądrowy. Z informacji które obecnie posiadamy wynika, że będą one spełniały wymagania bezpieczeństwa jądrowego obowiązujące w Polsce, bardzo wysokie, porównywalne z najwyższymi wymaganiami stosowanymi na świecie. O wyborze reaktora będzie decydowała jego cena oraz warunki finansowe i wielkość udziału przemysłu polskiego w budowie elektrowni. Wobec tego, że koszty wyspy reaktorowej stanowią tylko ¼ kosztu elektrowni, a koszty projektowania i zarządzania budową poniżej 1/10, można oczekiwać, że dużą część prac przy budowie wykonają firmy krajowe. Jak wykazała niedawna konferencja „Polski przemysł dla energetyki jądrowej” nasze firmy mają już duże doświadczenie i dobrą współpracę z głównymi dostawcami elektrowni jądrowych w Europie.
Francuskie EJ pracują podobnie. A reaktory UK EPR zaprojektowano do cyklicznych zmian mocy w granicach 25%- 100%. Tak więc elektrownie jądrowe mogą pracować nawet przy zapewnieniu OZE pierwszeństwa w dostępie do sieci.
Jak Pan ocenia stan i perspektywy sektora atomowego w Europie? Czy jego rozwój może stymulować na przykład elektromobilność?
Sektor atomowy zapewnia czyste powietrze, inne źródła energii – nie. Świadczy o tym dobitnie przykład emisji CO2 z energetyki w Niemczech i we Francji pokazany dla roku 2015.
Średnia emisja z elektrowni niemieckich wyniosła 560 gramów CO2/kWh, a z francuskich – 47 gramów CO2/kWh. Podobny był stosunek emitowanych do atmosfery skażeń szkodliwych dla zdrowia. A mimo dalszego rozwoju OZE, wskutek zamknięcia w połowie 2015 roku elektrowni jądrowej Grafenrheinfeld emisje CO2 spowodowane przez energetykę wzrosły w Niemczech o dalsze 0,9%.
Studia przebiegu praktycznego rozwoju energetyki w dużej skali wykazały, że zmienność generacji mocy z wiatraków i paneli fotowoltaicznych zmusza nie tylko do utrzymywania elektrowni rezerwowych, ale także narzuca konieczność cyklicznego wyłączania i włączania elektrowni systemowych. Te częste zmiany mocy powodują wzrost emisji, bo elektrownie najlepiej pracują na mocy nominalnej lub bliskiej nominalnej, a w czasie rozruchu emisje są większe. Dlatego autorzy studium BENTEC obejmującego cały stan Kolorado stwierdzili, że wprowadzenie energetyki wiatrowej w taki sposób, że zmusza ona do cyklicznych zmian mocy elektrowni węglowych, często powoduje nie spadek, lecz wzrost emisji SO2, NOX i CO2.
Energetyka jądrowa jest największym bez emisyjnym źródłem energii. Potwierdzają to rezolucje Parlamentu Europejskiego z 2007 i 2016 roku, a także raporty IPCC. Wobec tego, że w reaktorze nie ma spalania węgla, nie ma też oczywiście emisji nie tylko CO2, ale i zanieczyszczeń szkodliwych dla naszego zdrowia, jak SO2, NOx, benzo-a-piren, pyły, rtęć itd. Energetyka jądrowa jest pierwszą gałęzią przemysłu, która przyjęła pełną odpowiedzialność za swe odpady i stale utrzymuje je w pełni bezpiecznie, oddzielone od człowieka i jego środowiska. Raporty bezpieczeństwa wykonywano dla elektrowni jądrowych zanim jeszcze narodził się ruch ekologiczny i zanim zaczęto zwracać uwagę na inne odpady przemysłowe.
Dzięki tej długiej tradycji i stałemu doskonaleniu rozwiązań technicznych energetyka jądrowa należy do najczystszych gałęzi przemysłu.
Rozwój sektora atomowego w Europie jest nieodłącznym warunkiem powodzenia polityki klimatycznej Unii Europejskiej i Parlament Europejski w grudniu 2016 r. zalecił Komisji Europejskiej popieranie rozwoju energetyki jądrowej w tych krajach, gdzie jest to politycznie akceptowalne. Zaproponowany przez wicepremiera Mazowieckiego plan elektromobilności będzie oznaczał znaczne zwiększenie zapotrzebowania na energię elektryczną w Polsce. Do jego realizacji będzie więc trzeba zwiększać moc naszych elektrowni, a to ze względu na ograniczone zasoby węgla, konieczność redukcji zanieczyszczeń atmosfery i emisji CO2 oraz zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego bez względu na kaprysy pogody oznacza potrzebę budowy elektrowni jądrowych w Polsce.
Dziękuję za rozmowę.
Zobacz także: SKANER Energetyka24: Jaka będzie przyszłość polskiej energii jądrowej?
Zobacz także: Pochopna decyzja ws. atomu może pchnąć Polskę w objęcia krajów autorytarnych [OPINIA]