Reklama

Działająca na Białorusi spółka przesyłowa Biełtransgaz, znajdująca się pod kontrolą Gazpromu, 3 maja złożyła skargę do Sądu Arbitrażowego przy Białoruskiej Izbie Handlowej. Podmiot ten oskarżył lokalnie działające spółki dystrybucyjne, które z kolei kontroluje białoruski państwowy koncern Beltopgaz o to, że począwszy od 1 stycznia tego roku płacą za odbierany gaz mniej niż wynika to z formuły ujętej w kontrakcie.

Zarówno Gazprom jak i Beltopgaz odmówiły komentarza w tej sprawie. Wypowiedź na ten temat wygłosił natomiast białoruski wicepremier Władimir Siemaszko, który poinformował, że działania spółek zależnych od Beltopgaz wynikają z "czysto gospodarczych stosunków" i nie są skutkiem działań białoruskiego rządu. Wicepremier dodał również, że w jego opinii od 1 stycznia cena gazu dla białoruskich odbiorców powinna być niższa niż w kontrakcie z Biełtransgazem.

Obecnie obowiązująca cena na poziomie 132 dolarów za tysiąc metrów sześciennych wynika z kontraktu z 2011 roku. Od mniej więcej sześciu miesięcy odbywają się rozmowy między białoruskim rządem a rosyjskimi władzami i Gazpromem. Mińsk stara się wymóc obniżkę ceny surowca argumentując, że kiedy w większości krajów europejskich rosyjski koncern znacznie obniżył cenę, na Białorusi obniżka była niewielka.

W 2010 roku, kiedy również toczyły się rozmowy dotyczące ceny gazu z Rosji, Mińsk rozmyślnie stosował strategię polegającą na niedopłacaniu za gaz. Wówczas reakcja Gazpromu była bardzo surowa. Koncern w dniach 21-23 czerwca wstrzymał dostawy na Białoruś. W konsekwencji władze Białorusi zagroziły wstrzymaniem tranzytu surowca poprzez gazociąg Jamał-Europa. Spór skończył się na tym, że Rosjanie otrzymali zaległe opłaty za gaz a w efekcie Gazprom zgodził się na znaczną podwyżkę opłat przesyłowych. Rok później koncern ten objął 50% udziałów w Biełtransgaz w zamian za 2,5 miliarda dolarów i duży rabat cenowy dla gazu sprzedawanego Białorusinom.

Warto również wspomnieć o toczącym się wcześniej Rosyjsko-Białoruskim konflikcie paliwowym. Jego początkiem była sytuacja, kiedy Mińsk ograniczył wysyłkę paliw do Rosji z powodu niskiej opłacalności takiego przedsięwzięcia, co miało związek z dewaluacją rubla. Nie wywiązał się tym samym ze zobowiązania dostarczania na rynek federalny 1,8 mln ton paliw rocznie w zamian za dostawy ropy naftowej dla swoich rafinerii. Moskwa zagroziła ograniczeniem dostaw „czarnego złota” jeżeli nie będzie otrzymywać odpowiedniego wolumenu paliw. Strony rozpoczęły rozmowy zmierzające do uregulowania problemu. Ich efekt nie został ogłoszony, ale najprawdopodobniej osiągnięto porozumienie.

Zobacz także: Gazprom: Europa dyskryminuje rosyjski gaz

Zobacz także: Sekretarz Stanu USA krytykuje Nord Stream II 

 

Reklama
Reklama

Komentarze