Reklama

Saudyjski minister ds. ropy, Ali Al-Naimi, powiedział, że utrzymanie wydobycia na poziomie notowanym w styczniu 2016 będzie „odpowiednie”, ponieważ królestwo chce być zdolne do wypełniania zobowiązań wobec swoich klientów. Dodał, że gotowość do udziału w porozumieniu zadeklarowały także Katar i Wenezuela - która szczególnie cierpi z powodu niskich cen ropy. W nieco innym tonie wypowiadał się rosyjski minister energetyki, Aleksander Nowak, który poinformował, że realizacja osiągniętego dzisiaj konsensusu jest uzależniona od postawy „innych krajów” - one także powinny się przyłączyć, aby uniknąć nierównej konkurencji.  

Kłopot polega jednak na tym, że jedności w sprawie ograniczenia (lub choćby wspomnianego „zamrożenia) wydobycia nie ma nawet w wewnątrz OPEC - którego członkami są przecież Wenezuela, Katar i Arabia Saudyjska. W kartelu funkcjonują także państwa, które przez długie lata, z powodu zawirowań geopolitycznych, nie brały udziału w podziale „naftowego tortu” i teraz, bez cienia skrupułów (co trudno mieć im za złe) zamierzają nadrabiać zaległości. Mowa tutaj oczywiście o Iraku i przede wszystkim Iranie - rozmowy z tymi państwami zaplanowano na 17 lutego br. Tymczasem, pierwszy z krajów regularnie zwiększa produkcję ropy, która w styczniu osiągnęła poziom 4,35 mln baryłek dziennie - wg. Międzynarodowej Agencji Energii trend wzrostowy będzie kontynuowany. Drugi natomiast poinformował w grudniu, na spotkaniu OPEC, że nie zamierza stosować się do żadnych odgórnych ograniczeń produkcyjnych. Teheran zapowiedział wręcz, że w br. wydobycie wzrośnie o 1 mln b/d, a w perspektywie roku 2020 ma ukształtować się na poziomie 4-7 mln b/d - w zależności od popytu. 

Przypomnijmy, że w sierpniu ub.r. Bijan Namdar Zanganeh pytał: ,,Dlaczego irański rząd powinien ryzykować utratę swoich wpływów na rynku oraz pogorszenie perspektyw, tylko po to, żeby ceny zaczęły rosnąć?" Jego zdaniem ograniczenie produkcji ropy byłoby szkodliwe dla dysponującego ogromnymi rezerwami Iranu: ,,Musimy przezwyciężyć drakońskie limity nałożone na nasz kraj – zachowanie udziałów zarówno w organizacji (OPEC), jak i w światowym rynku jest dla nas niezwykle istotne (…) Za wszelką cenę będziemy dążyć do zwiększenia wydobycia” – zapowiadał minister. Szacuje się, że wartość „irańskich” kontraktów w sektorze naftowo-gazowym przekracza 185 miliardów dolarów.

Warto zwrócić uwagę, że nie są to tylko puste deklaracje, ponieważ władze Iranu zorganizowały już nawet konferencję, której celem było zaprezentowanie potencjalnym inwestorom brzegowych warunków współpracy. Wzięło w niej udział 137 zagranicznych podmiotów - także branżowi giganci - które w erze post-sankcyjnej chciałyby zaangażować się w irański sektor naftowy. Kolejna konferencja w ramach IPC (Iran Petroleum Contract) odbędzie się 22 - 24 lutego 2016 r. w Londynie. Poprzedzi ją spotkanie w Teheranie. 

Pamiętajmy również, że negocjacje dotyczące zakupów „czarnego złota” z Iranu prowadzi PKN Orlen i Grupa Lotos.

Przedstawiony powyżej zarys sytuacji pozwala uzmysłowić sobie, że bez udziału Iranu oraz Iraku trudno mówić o podejmowaniu jakichkolwiek skutecznych działań na rzecz podniesienia cen. Zdaje się, że podobnego zdania w tej materii są „rynki”, które wbrew oczekiwaniom stron dzisiejszego porozumienia wcale nie zareagowały jednoznacznie - dla przykładu wartość europejskiego benchmarku ropy Brent, po chwilowych wzrostach, notuje głównie spadki. 

Kiedy do listy zmiennych dodamy niestabilną sytuację chińskiej gospodarki, której kondycja (i energochłonność) jest ściśle skorelowana z możliwościami rynku w zakresie zmniejszania obserwowanej od dłuższego czasu nadpodaży surowca - która wg. ekspertów OPEC wynosi ok. 1,5 - 2 mln baryłek dziennie - to nasuwa się wniosek, że znaczenie saudyjsko-rosyjskiej umowy jest bardzo ograniczone i sprowadza się w dużym stopniu do sfery psychologiczno-propagandowej.

Zobacz także: Amerykańskim firmom wydobywczym grozi fala bankructw

Zobacz także: Pierwsza dostawa irańskiej ropy po zniesieniu sankcji

Reklama

Komentarze

    Reklama