Reklama

Przedstawiciele azerskiego koncernu SOCAR spotkali się 13 stycznia w Tbilisi z gruzińskim ministrem energii Kacha Kaladze. Tematem rozmów była kwestia dostaw gazu. Większość zapotrzebowania Gruzji na „błękitne paliwo” jest zaspokajane przez Azerbejdżan. W ostatnich miesiącach władze tego kraju wznowiły jednak rozmowy z rosyjskim Gazpromem. Kaladze spotkał się dwukrotnie z szefem rosyjskiego potentata Aleksiejem Millerem. Strony omawiały oficjalnie kwestię tranzytu gazu do Armenii przez gruzińskie terytorium. Wiceminister energetyki Ilja Eloszwili informował wtedy media, że Gruzja zaspokaja swoje zapotrzebowanie na gaz w całości za pomocą surowca azerskiego, dlatego władze badają możliwość dostaw z Iranu i Rosji. Miałaby to być korzystna dla kraju „dywersyfikacja”.

Inne zdanie wyrażała opozycja. Już w październiku 2015 r. Zjednoczony Ruch Narodowy oskarżał gruziński rząd o niejasne pertraktacje z Rosjanami sugerując, że mogą one doprowadzić do rezygnacji Gruzji z importu azerskiego gazu i ponownego sięgnięcia po surowiec z Rosji. Przekreśliłoby to zamysł byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego, który w obliczu nasilającej się konfrontacji z Moskwą postawił na relacje energetyczne z Baku. Zdaniem opozycji rozmowy z Gazpromem inicjuje miliarder i twórca koalicji „Gruzińskie Marzenie”, Bidzina Iwaniszwili, który steruje gruzińskim rządem „z tylnego siedzenia”. Tymczasem jego powiązania biznesowe z Rosjanami datuje się na początek budowy jego finansowego imperium.

Co ciekawe najnowsze doniesienia prasowe mogą przyznawać rację Zjednoczonemu Ruchowi Narodowemu. Jak informuje branżowy portal Neftegaz według ministra energii Kacha Kaladze: jeżeli SOCAR nie zaoferuje Gruzji atrakcyjniejszych warunków cenowych na dostawy gazu możliwe będzie zamiast nich sięgnięcie po dostawy z Gazpromu. Głównym warunkiem będzie kwestia ceny. Teoretycznie to jedynie strategia negocjacyjna, w praktyce jednak całe spektrum rosyjskiej aktywności musi niepokoić. Rosja od dłuższego czasu zwiększa penetrację gruzińskiego sektora energetycznego. W ślad za tymi działaniami jej dyplomacja aktywizuje swoje wysiłki na Kaukazie Południowym. W ich ramach wzrasta także presja na Azerbejdżan. Ewentualne ustępstwa Tbilisi w zakresie dostaw gazu mogą mieć poważne implikacje w przyszłości i wpływać na projekt Korytarza Południowego, który ma umożliwić UE gazową dywersyfikację (to powstająca sieć gazociągów pomiędzy Morzem Kaspijskim a Morzem Adriatyckim).

Południowy Korytarz mający dostarczać gaz znad Morza Kaspijskiego do UE. Fot. BP

Warto przypomnieć, że negocjacje władz Gruzji z Gazpromem to nie pierwszy spór opozycji i rządu dotyczący polityki energetycznej. 29 grudnia 2014 r. rosyjski Rosnieft nabył 49% udziałów w gruzińskiej spółce Petrocas Energy będącej częścią energetycznej Grupy Petrocas. Według Zjednoczonego Ruchu Narodowego transakcja powinna zostać automatycznie zablokowana przez władze w Tbilisi z powodu prawodawstwa dotyczącego okupowanych obszarów państwa (Rosnieft prowadzi nielegalną działalność w separatystycznej Abchazji). W całej sprawie chodziło jednak nie tylko o sferę prawną, ale także kontekst bezpieczeństwa energetycznego. Jak podkreślało opozycyjne ugrupowanie: Grupa Petrocas to właściciel i operator terminala naftowego w Poti, ponadto posiada spore zdolności magazynowania ropy naftowej wspomagające tranzyt na osi Morze Kaspijskie-Czarne oraz sieć stacji benzynowych. Jej działalność logistyczna ma natomiast duże znaczenie dla regionalnego handlu węglowodorami. Wchodząca w skład grupy firma Tepco świadczy usługi transportu kolejowego i morskiego a także ma umowę przeładunkową na wyłączność z terminalem naftowym w Batumi (obsługującym kontrahentów z Kazachstanu, Azerbejdżanu, Armenii, Turkmenistanu).

Przy okazji transakcji Rosnieft - Petrocas Energy w gruzińskich mediach zaczęły pojawiać się wypowiedzi sugerujące możliwość budowy rurociągu z Rosji przez Abchazję do Supsy, rafinerii w tym mieście oraz konieczność „zdywersyfikowania” polityki energetycznej Tbilisi ukierunkowanej na UE o Rosję. To narracja bardzo podobna do tej jaką rząd Gruzji zastosował w kontekście swoich kontaktów z Gazpromem. Dodajmy – narracja równie niebezpieczna ponieważ nowy rurociąg miałby się łączyć na osi północ-południe z magistralą Baku-Tbilisi-Ceyhan i mógłby zmarginalizować konkurencyjny szlak dostaw z regionu kaspijskiego nad Morze Śródziemne tj. ropociąg Baku-Supsa, który pełni kluczową rolę w dostawach ropy do UE.

Na mapie zaznaczono kluczowe ropociągi na południowym Kaukazie. Fot. Wikipedia/Thomas Blomberg

Co ciekawe sprawa budowy rafinerii w Gruzji znalazła swój dalszy ciąg. Pod koniec grudnia 2015 r. gruziński minister gospodarki i zrównoważonego rozwoju Dmitrij Kumsiaszwili podkreślił, że rząd utrzymuje swoje zainteresowanie budową zakładu. Dodał także, że prowadzone są rozmowy z kilkoma potencjalnymi inwestorami. Jako jego potencjalną lokalizację wskazano Poti (znajdujące się tuż obok Supsy). Po tej informacji media zaczęły spekulować, że zainteresowanie projektem wyraża Rosnieft, który zaangażował się już w tym mieście w ramach transakcji z Grupą Petrocas.

Jak widać kwestie energetyczne w coraz większym stopniu determinują relacje gruzińskiego rządu i opozycji. Można spodziewać się, że trend ten będzie się nasilał. Gruzja to bowiem najsłabszy element w łańcuchu eksportowym ropy i gazu (Południowy Korytarz) znad Morza Kaspijskiego do UE. Świadczy o tym m.in. kwestia nielegalnych grodzeń jakie rosyjska armia dokonuje z obszaru separatystycznej Osetii Południowej. W wyniku tych działań kolejne połacie gruzińskiego terytorium trafiają pod okupację. Zjawisko to bezpośrednio zagraża m.in. wspomnianemu już rurociągowi Baku-Supsa odpowiadającego za tranzyt ropy na osi wschód-zachód. 

Zobacz także: Gruzja: rosyjskie wojsko „przesunęło granicę” zajmując fragment strategicznego ropociągu

Reklama

Komentarze

    Reklama