Reklama

Minister podkreślił w swojej wypowiedzi, że wstrzymanie rozmów nt. magistrali wynika pośrednio z postanowień rządowego dekretu, który jednostronnie zawiesił działalność międzyrządowej rosyjsko-tureckiej komisji ds. współpracy gospodarczej i handlowej: „(…) Jeżeli jej działalność została zawieszona, to prace nad porozumieniem ws. Turkish Stream także” - mówił Nowak.

Turecki Potok jest projektem uważanym za następcę rurociągu South Stream, którego realizacja została zarzucona w grudniu 2014 roku z powodu niezgodności inwestycji z trzecim pakietem energetycznym UE. Połączenie miałoby rozpocząć swój bieg w stacji kompresorowej Russkaja koło Anapy, a następnie przez Morze Czarne biec do  wsi Kiyikoy, która znajduje się w europejskiej części Turcji. Pierwotne plany zakładały, że gazociąg będzie składał się z czterech odcinków o łącznej przepustowości ok. 63 mld m3. Niemniej z powodu twardego stanowiska Ankary, w ostatnim czasie mówiono już o maksymalnie 1 - 2 nitkach. Od samego początku, ze względu na prawodawstwo unijne oraz pośrednio kłopoty finansowe, Rosjanie zamierzali ograniczyć swój udział w realizacji projektu do wybudowania podmorskiej części rurociągu oraz hubu gazowego na granicy Grecji i Turcji – pozostała część infrastruktury miałaby (w zamyśle FR) zostać zbudowana przez europejskich klientów Gazpromu. To istotna różnica w kontekście South Stream oraz dodatkowy czynnik generujący sprzeciwy ze strony UE. 

W kwietniu br. premier Turcji Ahmet Davutoglu, komentując wizytę przywódców Rosji i Francji w Erywaniu podczas obchodów setnej rocznicy ludobójstwa Ormian, powiedział, że może ona doprowadzić do rewizji stanowiska jego kraju m.in. w kwestii budowy gazociągu Turkish Stream. Realizacja inwestycji także wcześniej wywoływała znaczące kontrowersje po stronie tureckiej. W lutym br. Turcy poinformowali, że w bilateralnych rozmowach z przedstawicielami Gazpromu ustalono, iż cena gazu dostarczanego nad Bosfor będzie niższa o 10,25%. Umowa dyskontowa miała zostać podpisana w marcu. Kunktatorska postawa Rosjan (wynikająca m.in. z trudnej sytuacji finansowej) spowodowała, że oficjalne porozumienie nie zostało zawarte. Doprowadziło to do serii napięć pomiędzy obydwoma stronami. Ich najbardziej widowiskowym aspektem było skrupulatne egzekwowanie przez Ankarę formalnych kwestii związanych z ewentualną budową rurociągu, a w dalszej perspektywie jego zablokowanie. Po kilku miesiącach bezowocnych rozmów państwowy koncern Botas poinformował, że sprawa cen gazu zostanie skierowana do rozpatrzenia przez Trybunał Arbitrażowy. Inną osią sporu jest odizolowanie wspomnianego Botasu od budowy magistrai, co oczywiście nie jest zgodne z tureckimi interesami i generuje kolejne ognisko konfliktu.

W sierpniu turecki minister energetyki poinformował, że Ankara przesłała do Moskwy propozycję umowy dotyczącej Turkish Stream. Objęła ona, według doniesień medialnych, budowę tylko jednego odcinka gazociągu (a nie czterech, jak chciała Rosja), którego moc przesyłowa miałaby zostać wykorzystana do zaspokojenia potrzeb Turcji. 

Kiedy weźmiemy pod uwagę niedawny komunikat Międzynarodowej Agencji Energii mówiący, ze Rosja nie dysponuje wystarczającymi środkami na równoczesną budowę gazociągów Nord Stream II oraz Turkish Stream, to wydaje się oczywiste, że Kreml wykorzystał zestrzelenie Su-24 do zgrabnego zastopowania inwestycji - pytanie na jak długo.

Zobacz także: Gazprom potwierdza budowę gazoportu w obwodzie kaliningradzkim

Zobacz także: Premier Turcji: mamy alternatywę dla rosyjskiego gazu

Reklama
Reklama

Komentarze