Analizy i komentarze
Najlepszy rok dla branży naftowej od ponad 25 lat. Azja przejmuje stery na globalnym rynku

Bądźmy szczerzy – lubimy sobie ponarzekać. Najchętniej na współczesność, na to że kiedyś to były czasy, na zbyt szybkie tempo zmian i tak dalej. A im jesteśmy starsi, tym (na ogół) mniej entuzjazmu (a więcej podświadomych obaw) budzą w nas rozmaite myślowe, społeczne czy technologiczne nowinki. Pewną ulgę może przynieść tutaj świadomość, że pomimo tego wszystkiego są takie obszary, które trwają niezależnie od globalnych zawirowań. Ba, potrafią nawet rosnąć, chociaż wielu życzy im zgoła odmiennego losu. Zakończony niedawno rok, choć generalnie trudny, był dla branży oil&gas czasem, który przyniósł nie tylko cierpienie. Analitycy uważają, że w niektórych aspektach był najlepszym okresem od ponad ćwierćwiecza.
Pierwotnie zamierzałem rozpocząć nasze rozważania od prognoz MAE dla rynku ropy naftowej na rok 2025 i lata późniejsze, ale podczas przygotowań okazało się, że nie mniej ciekawe są niektóre dane za minionych dwanaście miesięcy. Pokazują one w znakomity sposób, że żyjemy w pięknych czasach, w których każdy znajdzie coś dla siebie. Leży Państwu na sercu spowalnianie zmian klimatu i przyszłość planety? Nie ma problemu, jest porozumienie paryskie, Europejski Zielony Ład i wielomiliardowe inwestycje. A może uważacie Państwo, że to wszystko bzdury i trzeba wiercić bez ograniczeń? I dla Was znajdzie się coś pokrzepiającego, choć tylko trochę.
Z analiz firmy doradczej Deloitte wynika jednoznacznie, że rok 2024 był dla branży naftowej (ale i gazowej) czasem, który pozwolił wygenerować liczby, które wyrwane z kontekstu mogą robić wrażenie. Sektor oil&gas wypłacił w tym okresie prawie 213 miliardów dolarów dywidendy. Na skup akcji (i to tylko w okresie od stycznia do połowy listopada) przeznaczono 136 miliardów dol. Obrazu dopełniają dane dotyczące produkcji i zapotrzebowania (tak obecnego, jak i prognozowanego), ale do tego jeszcze przejdziemy. Tymczasem chciałbym zwrócić Państwa uwagę na fakt, że jak wyliczają analitycy Deloitte, w ciągu ostatnich czterech lat branża ogółem zwiększyła nie tylko swoje wydatki kapitałowe o ponad 50%, ale także zysk netto – o 16%. Co ciekawe, dla usług okołonaftowych (mam tu na myśli firmy świadczące m.in. takie usługi jak: ocena złóż, wszystko co związane z odwiertami, serwisowanie, zarządzanie procesami czy logistyka) okres 2023-2024 był najlepszy od… 34 lat.
Wspomniana firma porusza w swoim opracowaniu jeszcze jedną kwestię, która będzie dobrym punktem wyjścia do kolejnego wątku, czyli prognoz na najbliższe lata. Rok 2024 był „jednym z najbardziej stabilnych” w ostatnim ćwierćwieczu, biorąc pod uwagę miesięczne wahania cen ropy naftowej. To o tyle ciekawe, że nie był on najspokojniejszy, rynek funkcjonował przecież w cieniu geopolitycznej zawieruchy, czającego się kryzysu ekonomicznego i szeregu wyzwań związanych z forsowaną transformacją klimatyczną. Nieco światła na tę kwestię, nie prowadząc jednak do prostych wniosków, rzucają dane opracowane przez Międzynarodową Agencję Energetyczną.
Podstawowy wniosek jaki z nich płynie jest taki: na naszych oczach wykuwa się nowy kształt rynków naftowych. Prognoza MAE obejmuje perspektywę 2030, w tym horyzoncie spodziewany jest scenariusz, w którym za „cały globalny wzrost popytu” odpowiadać będą gospodarki azjatyckie, na czele z Chinami (głównie petrochemii, ale z malejącym udziałem ChRL ogółem), Indiami (głównie paliwa) oraz generalnie południowowschodnia część Azji. Warto jednak zaznaczyć w tym miejscu, że w przypadku Chin, ze względu na szybkie tempo elektryfikacji sektora transportowego wspomniana petrochemia będzie bodaj jedynym czynnikiem wspierającym popyt, przy wielu obciążających go elementach. Równolegle do tego procesu zachodzić będzie inny – „gwałtowne” ograniczenie popytu ze strony gospodarek rozwiniętych. Podobnie sprawę widzą autorzy „BP Energy Outlook 2024” – ich zdaniem konsumpcja ropy spadnie w krajach rozwiniętych z około 45 mln baryłek dziennie w 2022 roku do 20–7 mln baryłek dziennie w 2050 roku, w zależności od scenariusza.
W naturalny sposób pociągnie to za sobą konsekwencje w postaci zmian w portfolio produktowym, a stąd już tylko krok od całego szeregu wyzwań natury technologicznej. MAE przekonuje w swoim raporcie, że w latach 2023-2030 produkty nierafinowane będą odpowiadać za 75% światowego wzrostu zapotrzebowania. Przyznacie Państwo, niemało. Generalnie, eksperci agencji uważają, że popyt na ropę w 2030 będzie o… 3 miliony baryłek dziennie większy niż w 2023. A to wszystko pomimo tony regulacji klimatyczno-środowiskowych, miliardowych inwestycji w czyste technologie oraz presji politycznej na właściwie wszystkich szczeblach.
Problem, który rysuje nam się w tym kontekście jest oczywiście wielopłaszczyznowy. Nie chciałbym poświęcać wiele czasu wpływowi na skuteczność wdrażanych polityk klimatycznych. Dziś wiemy już, w moim przekonaniu, co najmniej dwie rzeczy – że są one potrzebne i że muszą być jak porządny garnitur – skrojone na miarę. Znacie pewnie Państwo przysłowie: „Tak krawiec kraje, jak mu materii staje”? Można pokusić się o niewielką modyfikację i podsumować dotychczasowe podejście do formułowania regulacji klimatycznych słowami: „Tak krawiec kraje, jak mu fantazji staje”. To jednak nie działa, a konsekwencją będzie (i jest) ucieczka emisji poza obszar bezpośredniego (a często jakiegokolwiek) wpływu propagatorów filozofii opisywanej przez Adama Mickiewicza na kartach „Pana Tadeusza”: „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i - jakoś to będzie !”
Sprawa zasługuje na poważne traktowanie, bo sektor oil&gas jest jednym z największych emitentów – zarówno na poziomie upstream, jak i downstream. Szacuje się, że działalność tego obszaru odpowiada za ok. 15% całkowitych emisji związanych z sektorem energii. Warto mieć także na uwadze, że wielkość tego wpływu może być istotnie niedoszacowana. Z badań opublikowanych przez Environmental Defense Fund wynika, iż emisje metanu w kilkunastu amerykańskich regionach oil&gas są cztery razy większe niż dotychczas szacowali urzędnicy federalni. Trudno się spodziewać, by w innych częściach świata (w tym trzeciego, jak np. Rosja) standardy były wyższe niż w USA, dlatego uprawnioną wydaje się pewna ekstrapolacja i uznanie, że jest to problem globalny. A pamiętajmy, że metan jest znacznie groźniejszym przeciwnikiem niż owiany złą sławą dwutlenek węgla.
Tymczasem, scenariusze kreślone przez MAE nie zostawiają wątpliwości – jeśli myślimy poważnie o celu net zero w 2050, to do końca obecnej dekady emisje tego sektora powinny spaść o zawrotne 60%. Na ten wynik złożyć ma się zarówno zmniejszone zapotrzebowanie (a więc emisyjność wynikająca np. z rafinacji czy spalania), jak i poważne ograniczeniem aktywności branży. To jednak nie wszystko, ponieważ konieczne jest także obniżenie intensywności emisji przypadających na baryłkę – MAE szacuje, że redukcja na poziomie 50% będzie wymagać ok. 600 mld dol. inwestycji w latach 2022-2030. W tym kontekście wymienia się przede wszystkim kilka elementów: pilne zaadresowanie problemu emisji metanu, elektryfikację obiektów upstream i wzrost wykorzystania energii odnawialnej w procesach oraz wychwyt i składowanie (lub dalsze wykorzystywanie) dwutlenku węgla. Bez tego osiągnięcie celów klimatycznych dla sektora będzie niemożliwe.
Co czeka nas w przyszłości? Generalnie, prognozy dotyczące rynku ropy naftowej są o tyle trudne, że historia pokazała już wielokrotnie, jak mocno sprzężony jest on z dynamiką zdarzeń natury politycznej. Dobrym przykładem jest tutaj kwestia rosyjskiej napaści na Ukrainę. O jej energetycznych implikacjach napisano wiele, nie chciałbym rozpoczynać kolejnej dygresji, ale zwrócić uwagę na jeszcze jeden scenariusz, który kreślą analitycy MAE. W części opracowania poświęconej czynnikom mogącym wpływać na rynek wymieniają oni ogłoszone 10 stycznia amerykańskie sankcje. Objęcie nimi ponad 160 tankowców wykorzystywanych do transportu ropy przez trzy wrogie Zachodowi kraje – Rosję, Iran i Wenezuelę. Uderzono także w rosyjskich producentów – Surgutnieftgaz i Gazprom Nieft. Dopełnieniem komplikacji jest dokręcenie śruby w kwestii ubezpieczeń, co utrudnia m.in. takie kwestie jak możliwość zawijania do portów.
Pomimo zapowiedzi Donalda Trumpa wyrażonych w słynnym haśle „Drill baby, drill” i oczekiwanego wzrostu zapotrzebowania, branża nie ma raczej powodów do przesadnego optymizmu i mrożenia szampanów. W 2024 wydatki inwestycyjne związane z transformacją na czystsze źródła energii były wyższe niż całkowite wydatki na ropę, gaz i węgiel. To jednak nie wszystko – w listopadzie 2024 analitycy prognozowali, że w 2025 rynek czeka nadpodaż sięgająca 1 miliona baryłek. I to przy założeniu, że kraje OPEC+ utrzymają limity wydobycia. Na to nakładają się problemy z dostępem do taniego kapitału – napędzające wzrost wydobycia za pierwszej kadencji DJT – oraz wszystko co spinamy klamrą pt. polityka klimatyczna.
W dłuższym horyzoncie oczekiwany rozjazd pomiędzy zdolnościami podażowymi, a popytem będzie jeszcze większy (MAE używa w swoim raporcie terminu „oszałamiający”). W 2030 roku pierwsze mają wynieść 113,8 mb/d, a drugie „zaledwie” 105,4 mb/d. Różnica wynosi zatem 8 mln mb/d. Tak znacząca nadwyżka będzie miała poważne konsekwencje dla całego rynku. Przede wszystkim spowoduje presję na obniżenie cen surowca, co uderzy w gospodarki krajów uzależnionych od eksportu ropy, takich jak Arabia Saudyjska czy Rosja, co może wpłynąć na ich stabilność polityczną. Niewykluczone, że pośrednim efektem będzie także przyspieszenie transformacji energetycznej, ponieważ tania ropa stanie się mniej atrakcyjna jako inwestycja długoterminowa.
A jak wygląda sprawa w jeszcze dłuższym horyzoncie? I tu nie ma dobrych wiadomości dla branży. W raporcie „BP Energy Outlook 2024” możemy przeczytać, że w scenariuszu „Current trajectory” popyt na ropę spada stopniowo do ok. 75 mln b/d w 2050 (to różnica rzędu 25%). Jeśli natomiast cele klimatyczne, szczególnie net zero 2050 zostaną potraktowane poważnie, to redukcja (zdaniem analityków BP a więc kompanii naftowej), powinna wynieść ok. 70% w stosunku do roku 2022 – w liczbach bezwzględnych daje nam to ok. 25-30 mln b/d.
Jaki wniosek płynie z tych liczb dla Polski i Europy? Chcąc zachować możliwość wpływu na globalną architekturę gospodarczo-polityczną trzeba być gotowym na kompromisy. Być może nieco wolniejsze, ale stabilne w długiej perspektywie tempo dekarbonizacji niektórych sektorów okaże się czymś korzystniejszym niż sprint od startu, a później skurcz w połowie trasy. Być może takie podejście (transformacja nieunikniona, ale racjonalna) skłoni przynajmniej część firm naftowych, żeby przestały pozorować działania, ale w tempie i formie realizowanych zmian dostrzegły szansę na biznes. Nie pozwólmy, by dobry kryzys się zmarnował.