Reklama

Analizy i komentarze

Jak walczyć z rosyjską flotą cieni? Sokała: Moskwa śmieje się nam w twarz

Autor. Unsplash

Flota tankowców, pomagających w nielegalnym eksporcie rosyjskiej ropy, rozrasta się w niepokojącym tempie. Pora na odważne decyzje w zakresie zwalczania tego procederu.

Uderzenia ukraińskich dronów na rafinerie zdemolowały rosyjskie zdolności eksportowe jeśli chodzi o przetworzone paliwa i inne najbardziej opłacalne produkty ropopochodne. Moskwa usiłuje zrekompensować sobie stratę, zwiększając eksport surowej ropy – a tu, z uwagi na sankcje, kluczową rolę odgrywa flota tzw. „tankowców cieni”. Według szacunków Lloyd’s List Intelligence, renomowanej firmy zajmującej się strategicznymi analizami rynku żeglugowego, przed wybuchem pełnoskalowej wojny w Ukrainie było ich na światowych morzach niespełna 300. Obsługiwały głównie nielegalny eksport ropy z objętych wcześniej międzynarodowymi sankcjami Wenezueli i Iranu. Rok temu dane mówiły już o 530, a obecnie – o 630 takich jednostkach, co stanowić ma 14,5 proc. ogólnej puli zarejestrowanych tankowców. To i tak optymistyczny szacunek, bo inne firmy analityczne i wywiadowcze podają liczby nawet w przedziale 800-900.

Statki te pływają właściwie „na dziko”, pod tzw. „tanimi” banderami, zazwyczaj mają wyjątkowo nieprzejrzysty status właścicielski, korzystają z „niezachodnich” ubezpieczeń, nie stosują ogólnie przyjętych norm dotyczących kwalifikacji załóg i bezpieczeństwa technicznego, często łamią prawo podając celowo mylne pozycje i dane (np. numery identyfikacyjne). Lekceważą też wymogi środowiskowe – np. dokonując pomiędzy sobą ryzykownych transferów ropy na otwartym morzu, żeby oszukać system sankcyjny. A w dodatku pływają zazwyczaj na mocno zasiarczonym oleju napędowym, którego świat zakazał parę lat temu stosownymi przepisami, przyjętymi pod egidą Organizacji Narodów Zjednoczonych. Prawie cały świat, bo np. Rosja i niektóre państwa związane z nią interesami w grudniu postanowiły, że będą używać zasiarczonego paliwa okrętowego co najmniej do końca 2026 roku. Motywacja armatorów, by łamać nowe przepisy, jest prosta: takie „tradycyjne” paliwo jest nawet o 20 proc. tańsze, niż to aktualnie legalne, co przy dużych przebiegach oznacza gigantyczne oszczędności.

YouTube cover video

Osoby mniej wrażliwe na problemy ekologiczne mogą w tym miejscu wzruszyć ramionami. Błąd – niezależnie od tego, co sami myślimy o wpływie emisji dwutlenku węgla i związków siarki na środowisko, nie powinniśmy lekceważyć dogodnego pretekstu, który znacznej części światowej opinii publicznej przemawia do wyobraźni bardziej, niż zbrodnie reżimu Putina dokonywane w Ukrainie. A tak się składa, że tankowce „ciemnej floty” na potęgę trują planetę.

Zaopatrują się w owo paliwo o wysokiej zawartości siarki (cóż za przypadek!) głównie w portach Rosji i Iranu. Pomimo bardzo wyrywkowego – i mówiąc otwarcie: wciąż bardzo dziurawego – systemu kontroli, liczba stwierdzonych przypadków wykorzystywania przez tankowce trefnego oleju rośnie znacząco. Wedle danych Lloydsa przez cały rok 2022 odnotowano na świecie tylko 5 takich incydentów. W 2023 przekroczono tę liczbę już po pierwszych pięciu miesiącach, a w roku bieżącym pod koniec maja właśnie „pękła” okrągła dziesiątka. Co charakterystyczne – aż 9 z tych 10 przyłapanych ostatnio statków-trucicieli płynęło z portów rosyjskich. „Ciemna flota poszła na sterydy” – to cytowany przez Reutersa komentarz Michelle Wiese-Bockmann, głównej analityczki w LLI.

Zgodnie z konwencją, przyjętą w 2020 roku przez Międzynarodową Organizację Morską (IMO – wyspecjalizowaną agendę ONZ) egzekwowanie wspomnianych przepisów środowiskowych leży w gestii państw-sygnatariuszy. Mogą one zatrzymywać statki i nakładać kary za używanie niewłaściwego paliwa, co oznacza, że mają niezłe narzędzie do utrudniania procederu wykorzystania „tankowców-cieni”. IMO zresztą niedawno wezwała wszystkich swych członków do zwiększenia częstotliwości i staranności tych kontroli. Na razie tego rodzaju sprawdzenie było realizowane głównie w portach – rzecz w tym, że „tankowce-cienie” unikają wizyt tam, gdzie są narażone na dekonspirację, i decydują się na nie tylko w ostateczności.

Reklama

To zaś oznacza, że nadchodzi pora na  pójście o krok dalej – i budowę międzynarodowego systemu inspekcji na morzu, odpowiednio rozbudowanego. Mamy XXI wiek, i dzięki systemom nadzoru satelitarnego, kontroli komunikacji elektronicznej, a wreszcie staremu, dobremu HUMINT-owi (czyli pracy operacyjnej z agenturą osobową) nie jest specjalnym problemem identyfikacja „cieni” oraz ustalenie ich tras. Ludzie zajmujący się białym wywiadem i tak z grubsza wiedzą, kto, skąd, dokąd i kiedy pływa z ładunkiem ropy, która nie spełnia warunków określonych przez sankcje. Nie jest też problemem militarno-logistycznym wysłanie na otwarte morze jednostek marynarki wojennej państw-sygnatariuszy wspomnianej konwencji IMO, na pokładach których znalazłyby się zespoły kompetentnych specjalistów. Problemem jest – jak dotąd – głównie brak woli politycznej oraz szczegółowych regulacji prawnych (przy czym to drugie stanowi w jakimś stopniu dogodne alibi, maskujące pierwszy element, a przy dobrej woli da się zmienić).

Pora pozbyć się złudzeń. Bez tego rodzaju działań nie tylko Rosja, ale też inne zainteresowane państwa bandyckie będą nadal śmiać się w twarz społeczności międzynarodowej, kpiąc z nakładanych sankcji. Oczywiście, każda próba zatrzymywania szmuglerów – nawet pod jakże wdzięcznym pretekstem „ekologicznym” – spotka się ze zdecydowanymi protestami Moskwy. Ale w ich obronie rakiet z głowicami nuklearnymi Rosjanie nie odpalą. Osławionego lotniskowca „Admirał Kuzniecow” też nie wyślą ponownie na dalekie wody, aby bronił tam jednostek „ciemnej floty”. A ewentualne argumenty natury prawnej będzie łatwo zbić. Trzeba tylko chcieć.

Reklama

Żadne działanie, obliczone na powstrzymanie systemowego łamania legalnych sankcji międzynarodowych, nie będzie bowiem dalsze od litery i ducha prawa międzynarodowego niż to, co zrobiła Rosja – sama prowokując zaistniałą sytuację, czyli napadając zbrojnie na suwerenny kraj, któremu wcześniej gwarantowała nienaruszalność granic i bezpieczeństwo, mordując tam cywilów i jeńców, porywając dzieci w celu ich wynarodowienia, stosując dywersyjne działania wobec państw trzecich.

Z operacji tępienia tankowców-cieni nie będą pewnie zadowoleni, poza Rosjanami, również przedstawiciele państw i środowisk biznesowych, czerpiących znaczące korzyści finansowe z procederu. Ale im będzie głupio przyznać się do tego publicznie…

Reklama

Uszczelnienie sankcji, nałożonych na rosyjski sektor energetyczny, jest niezbędnym (choć oczywiście niewystarczającym) warunkiem, by zmusić agresora do zaprzestania jego bandyckiej polityki. Bo to właśnie ta branża w lwiej części zapewnia Putinowi środki do prowadzenia wojny przeciwko Ukrainie oraz do utrzymywania armii dywersantów, szpiegów i agentów wpływu w państwach Zachodu. A do wojny, jak zauważył niegdyś Raimondo Montecuccoli, XVII-wieczny włoski generał w służbie cesarskiej, potrzeba trzech rzeczy: „pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz – pieniędzy”. Ta złota myśl nie straciła przez wieki ani uncji ze swej słuszności i aktualności.

Konkurencyjne opcje to albo pokonanie Rosjimanu militari, na co świat najwyraźniej nie ma ochoty (i w pewnym sensie również zdolności), albo zawarcie z nią jakiegoś zgniłego kompromisu. Który,de facto, byłby nagrodą za agresję – i zachętą na przyszłość, nie tylko zresztą dla Rosjan.

Witold Sokała

Reklama

Komentarze

    Reklama