Reklama

Segment naftowy

PKN Orlen i Grupa Lotos mają podpisane z objętym amerykańskimi sankcjami Rosnieftem umowy długoterminowe na dostawy ropy naftowej. Konieczność dostosowania się tych firm do ewentualnych unijnych restrykcji obejmujących dostawy rosyjskich węglowodorów mogłoby uruchomić we wspomnianych kontraktach tzw. klauzule wyższej konieczności (z fr. „force majeure”). Spowodowałyby one zawieszenie istniejących umów bez konieczności wypłacania odszkodowania przez stronę polską. Tyle tylko, że w efekcie rafinerie nad Wisłą straciłyby głównego dostawcę surowca...

Polska jest członkiem Międzynarodowej Agencji Energetycznej. Jej mechanizmy zapewniają naszemu państwu pomoc w przypadku nagłego przerwania dostaw ropy naftowej (tzw. Oil Emergency Sharing System). Chodzi m.in. o tworzenie przez kraje członkowskie zapasów czarnego złota, środków zmniejszających jej wewnętrzny popyt oraz posiadanie instrumentów relokacji surowca. Teoretycznie więc nie pozostalibyśmy osamotnieni w naszych problemach (teoretycznie, bo trudno oszacować jaka byłaby kondycja pozostałych europejskich członków MAE).

Z perspektywy długoterminowej pozyskiwanie odpowiedniej ilości nierosyjskiej ropy byłoby jednak niezwykle problematyczne. Do czasu zakończenia rozbudowy gdańskiego Naftoportu nie posiada on ani satysfakcjonujących zdolności przeładunkowych (chodzi o rozładowanie surowca i jego wtłoczenie w sieć przesyłową), ani odpowiedniego zaplecza magazynowego. Odrębną kwestią do rozwiązania pozostaje także przystosowanie polskich rafinerii do przerobu ropy innej niż Rebco.

Segment gazowy

Objęcie unijnymi sankcjami dostaw gazu z Rosji do UE (jakkolwiek fantastycznie to brzmi) w kontekście polskim również byłoby bardzo problematyczne.

W 2012 r. roczne zapotrzebowanie naszego kraju na ten surowiec wyniosło 15,8 mld m3. Wydobycie krajowe błękitnego paliwa oscylowało wokół 4,4 mld m3. Struktura importu przedstawiała się natomiast następująco: z kierunku wschodniego pobieraliśmy 9 mld m3, z Niemiec w ramach umów rynku unijnego 1,7 mld m3 a z Czech 555,7 mln m3.

Czekałby nas zatem gigantyczny deficyt gazu, tym bardziej, że zarówno Berlin jak i Praga lwią część tego surowca uzyskuje z kierunku rosyjskiego. Trudną sytuację Polski nie poprawiłby zatem nawet uruchomiony na początku roku tzw. fizyczny rewers na Gazociągu Jamalskim (tą drogą można z RFN sprowadzić do 5,5 mld m3 gazu).

Warto w tym kontekście wspomnieć, że gazoport w Świnoujściu ma zostać z powodu opóźnienia oddany do użytku dopiero w połowie przyszłego roku. Rządowi w Warszawie pozostałyby zatem jedynie działania doraźne tj. sięgnięcie do magazynów gazu, w których znajduje się obecnie około 2 mld m3 surowca (stan na 15 lipca) oraz zmaksymalizowanie wydobycia krajowego i zmniejszenie poboru błękitnego paliwa na zasadach uwzględnionych w umowach handlowych zawartych przez PGNiG ze swoimi klientami. Chodzi głównie o przemysł odpowiedzialny z konsumpcję 40% krajowego zapotrzebowania.

Unijne sankcje uderzające w rosyjską energetykę muszą być wyrafinowane

Polska (a właściwie niemal cała UE) nie jest jak widać przygotowana na objęcie unijnymi sankcjami dostaw gazu i ropy z Rosji. Dlatego ewentualne restrykcje ze strony Wspólnoty powinny być inteligentne. W jakim sensie? Doskonale tłumaczą to dzisiejsze słowa unijnego komisarza ds. energii:

"Jeśli oni (Rosjanie- przyp. red.) nie będą próbowali doprowadzić do pokoju na wschodzie Ukrainy, (...) jeśli nie podejmą zdecydowanej próby uczynienia czegoś, co zapobiegnie eskalacji, to nie ma powodu, byśmy pomagali w rozwoju ich przemysłu i zagospodarowaniu nowych złóż ropy i gazu".

Powiedział Oettinger.

 

Reklama
Reklama

Komentarze