Klimat
Biden nie wprowadzi reform klimatycznych bez Senatu [KOMENTARZ]
Czekanie na ogłoszenie wyników wyborów prezydenckich w USA niemiłosiernie się przedłuża. W chwili obecnej, 7 listopada staje się jasne, że nowym lokatorem Białego Domu będzie Joe Biden. Jaki wpływ będzie miał ten fakt na politykę klimatyczną USA i jakie efekty przyniesie w skali międzynarodowej?
Już tylko cud mógłby sprawić, że Donald Trump pozostanie w Białym Domu dłużej niż do 20 stycznia 2021 roku. Zmiana w Białym Domu będzie zapewne analizowana z różnych perspektyw. My skupimy się rzecz jasna na kwestiach klimatycznych i energetycznych.
Poza wyścigiem prezydenckim należy zwrócić uwagę na wybory odbywające się w cieniu – na walkę o Izbę Reprezentantów i Senat. W niższej Izbie większość mają Demokraci i ją zachowają, choć zmniejszą stan posiadania. Senat niemal na 100% pozostanie w rękach Republikanów.
We wprowadzaniu swojego planu dla klimatu na przeszkodzie administracji Bidena może stanąć Senat. Plan, który opiewa na kwotę 2 bilionów dolarów musi przejść przez republikański Senat. I choć inwestycje klimatyczne mają być częścią koronawirusowego pakietu stymulującego, dla którego poparcie wyraził lider większości senackiej Mitch McConnell, to wystarczy, że Demokraci przemycą do niego zbyt radykalne z punktu widzenia Republikanów rozwiązania i projekt nie przejdzie.
Przypomnijmy główne założenia strategii klimatycznej Bidena. Niektóre z najważniejszych punktów obejmują uczynienie całego sektora elektroenergetycznego w 100% bezemisyjnym do 2035 r., modernizację energetyczną czterech milionów budynków w ciągu czterech lat, budowę 500 000 stacji ładowania pojazdów elektrycznych oraz finansowanie badań różnych metod sekwestracji dwutlenku węgla, a także zaawansowanych technologii jądrowych.
W pierwszym roku urzędowania Biden obiecał przygotowanie legislacji, która "pod koniec jego pierwszej kadencji postawi nas na nieodwracalnej ścieżce do osiągnięcia zerowej emisji netto w całej gospodarce nie później niż w 2050 r."
Ponadto Demokrata obiecuje powrót do porozumienia paryskiego i współpracę z światowymi przywódcami w celu przygotowania "bardziej ambitnych zobowiązań krajowych, wykraczających poza zobowiązania, które już podjęli".
Klimatyczny "car"
Zespół ds. klimatu będący częścią sztabu Bidena, pod kierownictwem byłego sekretarza stanu Johna Kerry’ego oraz kongresmenki Alexandrii Ocasio-Cortez ułożyła listę 56 reform, które prezydent może wprowadzić bez pytania o zgodę Kongresu. Nie ma wśród nich tych najważniejszych, które Biden chce wprowadzić.
Co więcej, Senat zatwierdza członków administracji. Generalnie wyższa izba kongresu nie robi problemów w nominacjach, jeśli prezydent pochodzi z przeciwnego obozu. Jednak w przypadku kontrowersyjnych z punktu widzenia Republikanów postaci może to nastąpić. Jest to zawsze furtka, którą senatorowie mogą wykorzystać.
Personalia na tym szczeblu mogą mieć znaczenie. Jeden polityk nie jest w stanie pokierować daną strukturą na tyle skutecznie, jak inny. Z doniesień medialnych wynika, że John Kerry stanie na czele struktury która będzie koordynować cały segment środowiskowo-klimatyczno-energetyczny. Jednak pomysł na stanowisko o tak szerokich kompetencjach miał już Barack Obama, lecz powołana na stanowisko Carol Bronwer nie sprostała zadaniu i koncepcja upadła. Senat ma władzę, żeby wsadzić kij w szprychy nowej administracji np. odmawiając zatwierdzenia nominacji tego czy innego polityka.
Ewentualna nominacja Kerry’ego będzie o tyle przewrotna, że w ubiegłą środę Stany Zjednoczone formalnie opuściły porozumienie paryskie. A to właśnie Kerry wprowadzał USA do tej inicjatywy. Możliwe, że Biden będzie chciał jemu właśnie powierzyć zadanie wejścia tam ponownie.
Obawy sektora oil&gas
Jednym z istotnych motywów kampanii była kwestia szczelinowania hydraulicznego (frackingu), czyli metody wydobywania gazu i ropy z łupków. Zarówno Joe Biden, jak i Kamala Harris, którzy w przeszłości przebąkiwali o całkowitym zakazie frackingu ze względów środowiskowych, w kampanii zaklinali się, że go nie zakażą. Inna sprawa, że w programie Bidena jest zapis o uniemożliwieniu przez jego rząd federalny frackingu na wynajmowanych ziemiach federalnych. Stanowią ona aż 28% całości powierzchni Stanów Zjednoczonych, więc siłą rzeczy będzie to poważne ograniczenie możliwości firm z sektora. Wedle danych Burea of Land Management, w 2018 roku na ziemiach federalnych produkowano 8% ogółu ropy i 9% gazu wytwarzanego w USA.
Przypomnijmy, że bez frackingu nie byłoby amerykańskiej rewolucji energetycznej, która dokonała się w ciągu ostatniej dekady. USA, które nie dalej jak 10 lat temu były największym importerem surowców energetycznych na świecie, dziś praktycznie jest niezależne energetycznie – w 2019 roku zapotrzebowanie zrównało się z krajową produkcją, głównie dzięki gazowi łupkowemu.
Ba, dzięki wykładniczym przyrostom zużycia gazu, który jest dwukrotnie mniej emisyjny od węglą, w 2019 r. USA został liderem redukcji emisji dwutlenku węgla w liczbach bezwzględnych!
Branża naftowo-gazowa wielokrotnie wyrażała zaniepokojenie planami Bidena, m.in. słowa troski padły ze strony Amerykańskiego Instytutu Naftowego. "Nie można stawić czoła zagrożeniom związanym ze zmianami klimatycznymi bez amerykańskiego przemysłu gazu ziemnego i ropy naftowej, który nadal jest światowym liderem pod względem redukcji emisji, dostarczając niedrogiej, niezawodnej i czystszej energii wszystkim Amerykanom" - napisał w oświadczeniu dyrektor generalny API, Mike Sommers.
Ponadto, Biden do 2035 r. chce uzyskać bezemisyjność w energetyce. Oznacza to całkowitą likwidację sektora węglowego, w którym wciąż pracuje 53 tys. ludzi. Prezydent in spe zapewnia, że nikt nie będzie pozostawiony sam sobie, że zachowanie miejsc pracy to priorytet. W skali populacji USA 53 tys. osób to promil, jednak wciąż będzie to nie lada wyzwanie, aby w tak krótkim okresie
przebranżowić tę grupę.
Niepokój irański
Pozostaje jeszcze jeden aspekt prezydentury Bidena o charakterze międzynarodowym, który wzbudzał niepokój na rynku ropy. Nowy prezydent może być skłonny do ponownej analizy i renegocjacji umowy nuklearnej z Iranem, potencjalnie łagodzących niektóre sankcje w zamian za przywrócenie Teheranu do zgodności w ramach poprawionej formy Wspólnego Kompleksowego Planu Działania (JCPOA), czyli tzw. irańskiego porozumienia nuklearnego. Pamiętajmy, że to właśnie administracja, w której pełnił rolęwiceprezydenta, doprowadziła do stworzenia i podpisania powyższej umowy, zwanej potocznie „Iran deal” a z której Donald Trump się wycofał.
"Niedawne zabójstwo Qasema Soleimaniego, dowódcy irańskich sił Quds, usunęło niebezpiecznego aktora, ale także wywołało perspektywę stale narastającego cyklu przemocy w regionie i skłoniło Teheran do zniesienia ograniczeń nuklearnych ustanowionych w ramach nuklearnej umowy" - napisał Biden w eseju w "Foreign Affairs" na początku tego roku.
"Teheran musi powrócić do ścisłego przestrzegania umowy. Jeśli tak się stanie, przyłączę się ponownie do porozumienia i wykorzystam nasze odnowione zaangażowanie w dyplomację do współpracy z naszymi sojusznikami w celu jego wzmocnienia i rozszerzenia, jednocześnie skuteczniej przeciwstawiając się innym destabilizującym działaniom Iranu" - pisał polityk.
Irańska ropa nie wróci na rynek z dnia na dzień. Jednak perspektywa renegocjacji umowy nuklearnej prawdopodobnie spowoduje spadek cen ropy naftowej, co sprawi, że Iran stanie się negatywnym czynnikiem dla rynku. Czyli inaczej niż teraz, gdy m.in. Iran stał za cenami ropy naftowej do tej pory w administracji Trumpa, z odnowionymi sankcjami dla jego ropy i sporadycznym zaostrzeniem napięć irańsko-amerykańskich i irańsko-saudyjskich w najważniejszym naftowym szlaku morskim na świecie, czyli Cieśninie Ormuz.
Obecny eksport ropy naftowej Iranu szacuje się na 100 000 do nieco ponad 200 000 baryłek dziennie, w porównaniu z 2,5 mln baryłek dziennie w kwietniu 2018 r., tuż przed wycofaniem USA z umowy nuklearnej z Iranem i ponownym nałożeniem sankcji na ich ropę.
Z powodu sankcji i kryzysu związanego z koronawirusem, irańska produkcja ropy spadła poniżej 2 mln baryłek dziennie w drugim kwartale, w porównaniu do średnio 3,553 mln baryłek dziennie w 2018 r., wynika z raportu OPEC o rynku ropy naftowej.
Jak będzie w Stanach?
Pakiet klimatyczny Bidena jest tak ogromny i ambitny, że można mieć wątpliwości co do jego realizacji w określonych terminach. Z pewnością jednak to Demokraci są bardziej świadomi, jeśli chodzi o klimat niż Republikanie. Ważnym z punktu widzenia realizacji programu jest uwzględnienie obecnych realiów. Partyjna lewica pewnie najchętniej z dnia na dzień zaorałaby branżę węglową czy naftowo-gazową. Jest to jednak niemożliwe, gdyż poza setkami tysięcy ludzi w nich zatrudnionymi, przynoszą one wciąż zyski dla budżetu federalnego.
Biden i jego zaplecze są bez wątpienia entuzjastami energii odnawialnej, która i bez rządów Demokratów dynamicznie się rozwija. Co istotne, w programie byłego wiceprezydenta znalazło się również miejsce dla energii atomowej – zadeklarowano poparcie dla rozwoju technologii jądrowych.
Niepokój wzbudza kwestia irańska, choć w kampanii nie padły jednoznaczne deklaracje co do ponownego wstąpienia do porozumienia nuklearnego czy zniesienia sankcji na irańską ropę. Dalsza destabilizacja rynku niosłaby katastrofalne skutki nie tylko dla firm amerykańskich.
Co ważne, były senator ma zadeklarować cel neutralności klimatycznej na rok 2050 r. To istotna deklaracja, która nigdy nie padła ze strony administracji Trumpa. Państwa, organizacje międzynarodowe czy nawet koncerny energetyczne (jak niedawno Orlen, PGE czy Equinor) kolejno wyznaczają swoje cele w tym zakresie, najczęściej właśnie na połowę wieku. Przystąpienie do tego szeregu największej gospodarki świata i drugiego największego emitenta gazów cieplarnianych będzie miało ogromne znaczenie.
Plan Bidena jest ambitny, czasem wręcz radykalny. Mając w swoim zapleczu klimatycznych alarmistów w postaci Alexandrii Ocasio-Cortez, przyszły prezydent może czuć presję na stosowanie skrajnych rozwiązań. Jednak leciwy polityk prezentował się w kampanii jako umiarkowany centrysta i pewnie to przyczyniło się również do jego zwycięstwa. I oby stosował rozwiązania właśnie w tym duchu. Poza tym, swoistym bezpiecznikiem dla zbyt radykalnych postulatów lewicy, która stała się w ostatnich latach potężną siłą w Partii Demokratycznej, będzie wymieniony wyżej Senat. I choć każdy senator to indywidualność, która odpowiada przed swoimi wyborcami, republikańska większość w obliczu prezydenta i Izby w rękach przeciwników, może stać się jednością.