Reklama

Analizy i komentarze

Nakaz robaków i zakaz mięsa, czyli prawica straszy czymś, czego nie ma [KOMENTARZ]

Autor. Pieter Bruegel (starszy) "Triumf Śmierci", tytuł alternatywny: "Polityka klimatyczna według prawicy"

Prezydentowi Bidenowi należą się podwójne podziękowania za przyjazd do Warszawy. Nie dość, że zwróci na Polskę oczy całego świata, to jeszcze zakończy jeden z najdurniejszych spinów obecnej kampanii wyborczej – ten o jedzeniu robaków i zakazie spożywania mięsa.

Reklama

Swego czasu jednym z popularnych internetowych memów był obrazek zatytułowany Man invents fictional scenario and gets angry about it" (ang. Facet wymyślił fikcyjny scenariusz i się przez niego zezłościł"). Trudno o lepszy opis medialnej paniki, jaką przez ostatnie dni rozpętała polska prawica – ta rządowa, jak i ta opozycyjna.

Reklama

Karaluchy pod poduchy

Cała sytuacja zasadza się na dwóch informacjach, które dotarły do polskiej opinii publicznej wciągu ostatnich tygodni. Pierwszą z nich jest zgoda Unii Europejskiej na dodawanie do produktów spożywczych przez jednego z producentów mąki ze świerszczy. Drugą – opublikowany w 2019 roku raport przygotowany dla organizacji C40 Cities – do której należy m. in. Warszawa – opisujący wpływ konsumpcji miejskiej na proces zmiany klimatu. Brzmi niegroźnie? Cóż, wystarczyło, żeby przez kilka dni politycy dużego kraju Unii Europejskiej straszyli przymusem zjadania robaków oraz zakusami zielonych komunistów na polskiego schabowego.

Reklama

Jeśli chodzi o pierwszy temat, to fakt wzięcia go na histeryczny tapet przez prawicę – zwłaszcza tę wolnorynkową – jest niezwykle ironiczny. Ironia wynika stąd, że Unia Europejska, wydając 3 stycznia pozytywną decyzję w sprawie dopuszczenia na rynek mąki ze świerszczy, przychyliła się do wniosku prywatnego przedsiębiorstwa. Innymi słowy mówiąc, UE dała prywaciarzowi – a konkretnie firmie Cricket One – zielone światło na sprzedaż produktu, który zawierałby mąkę z owadów. Wolnorynkowcy powinni tylko przyklasnąć: skoro ktoś chce produkować i sprzedawać takie specjały, to powinien mieć do tego święte prawo, zwłaszcza, że podobne produkty można od dawna znaleźć np. w Szwajcarii (od 2017 roku) czy na rynkach azjatyckich. Co ciekawe, faktyczne ramy prawne umożliwiające wprowadzenie na rynek spożywczy świerszcza domowego zostały ustalone przez rozporządzenie wykonawcze Komisji nr 2022/188 z 10 lutego 2022 roku, czyli ponad rok temu (wydane również na wniosek przedsiębiorcy – Fair Insects B.V.). Wtedy jednak nikogo to nie zainteresowało. Co innego w lutym roku 2023: decyzja UE wywołała absurdalną reakcję ze strony prawicy, która zaczęła tworzyć narrację, że unijni urzędnicy zamierzają siłą wcisnąć Europejczykom robaki do diety.

„Miliarderzy i najważniejsi politycy (...) jedzą luksusową wołowinę z Argentyny czy z Japonii, (...), a nam następnie każą jeździć na rowerze i wcinać chrząszcze, tylko po to, żeby walczyć z globalnym ociepleniem" – mówił lider Nowej Nadziej, Sławomir Mentzen. „Euro zamiast złotówki, robaki zamiast mięsa" – wskazywał wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski. „Czy zgadzasz się z żądaniami Unii Europejskiej, Morawieckiego i Bandy Czworga, by pod przymusem wprowadzić na Twój talerz robactwo?" – pytał na Twitterze oficjalny profil Konfederacji. A to wszystko dlatego, że UE przystała na wniosek przedsiębiorcy i dopuściła do sprzedaży produkty z insektów.

Można podkreślić ponownie: to niezwykle ironiczne, że w takie tony uderzyli akurat ci politycy, którzy na co dzień chełpią się wspieraniem przedsiębiorczości, wolności gospodarczej i leseferyzmu. Dość żenującego mema z robakami opublikowało na Facebooku nawet Centrum im. Adama Smitha. Nikt z tej grupy najwyraźniej nie zorientował się, że uderzając w decyzję UE w sprawie mąki ze świerszczy, uderza w grupę, którą rzekomo ma bronić.

Mało tego – w swej krytyce prawicowcy pokazali, że nie znają nawet podstawowych informacji na temat sprawy, którą atakują. Dla przykładu: Ruch Narodowy zażądał „dokładnego oznaczenia na etykietach produktów" tego, że zostały wytworzone z owadów. Witz w tym, że... tego samego domagała się UE, która – dopuszczając mąkę ze świerszczy na rynek – wprowadziła obowiązek oznaczania żywności wytworzonej dzięki niej. Unijni biurokraci znów o krok przed polskimi narodowcami.

Jako ciekawostkę można podać, że na unijnym rynku żywnościowym substancje wytworzone dzięki robakom znaleźć można od dawna. Jest nią m. in. barwnik E120, czyli koszenila, produkowany dzięki czerwcom kaktusowym. Ta sprawa również jakoś nie zdobyła uwagi prawicowców – dlaczego? O tym będzie niżej.

Rzucanie mięsem

Mąka ze świerszczy została następnie wykorzystana do zlepienia informacyjnej mamałygi przy okazji pojawienia się artykułu w Dzienniku Gazecie Prawnej, który opisywał raport przygotowany w 2019 roku na zlecenie organizacji C40 Cities. Chodzi o dokument pt. The future of urban consumption in a 1.5°C world" (ang. Przyszłość konsumpcji miejskiej w świecie ocieplonym o 1.5°C") opracowany przez zespół z Uniwersytetu Leeds. Polski akcent w całej sprawie wziął się stąd, że do C40 należy Warszawa.

Dokument jest zbiorem wyliczeń oraz zaleceń dla burmistrzów i prezydentów miast C40 w zakresie konsumpcji i jej klimatycznego wpływu. Badacze stojący za raportem przygotowali rekomendacje w sześciu kategoriach (odzież, jedzenie, loty, budynki, samochody, sprzęt IT). We wstępnej części raportu rekomendacje są ogólne. Badacze wskazują np. na potrzebę zmniejszenia zanieczyszczeń z produkcji ubrań, ograniczenia marnowania żywności, wprowadzenia zrównoważonego paliwa lotniczego, zmniejszenia emisji z wytwarzania materiałów budowlanych czy przedłużenia żywotności pojazdów.

W dalszych częściach raportu naukowcy wyliczają korzyści klimatyczne, jakie mogą płynąć z poszczególnych rozwiązań. W tym celu wykreślają oni dwa poziomy działań: progresywny i ambitny. Ten drugi wydaje się niezwykle rygorystyczny: zakłada on dla mieszkańców miast C40 m. in. obniżenie konsumpcji mięsa do zera, ograniczenie zakupów nowych ubrań do 3 sztuk czy całkowitą rezygnację z prywatnych samochodów osobowych. To właśnie te założenia wywołały ogólnonarodową panikę nad Wisłą, na fali której prawica (tym razem ta rządowa) próbowała przekonać Polaków, że opozycja zamierza zabrać im mięso ze stołów i ubrania z szaf. Trudno przytoczyć tu wszystkie komentarze o „froncie zielonej komuny" prezydenta Warszawy (ten konkretny zwrot ukuł Łukasz Warzecha), trudno też zebrać wszystkie zdjęcia smakowitych mięsnych dań, które wrzucali na swoje media politycy (celowała w tym ekipa Solidarnej Polski). Można natomiast powiedzieć, że cały ten rejwach powstał wokół celów, o których nie popierają nawet... sami autorzy raportu.

Odsiewając w tej sprawie ziarno od informacyjnych plew trzeba zaznaczyć, że dokument ten to jeden z siedmiu raportów, jakie zostały przygotowane dla C40 Cities w 2019 roku. Dlaczego DGP zdecydował się przywołać akurat tezy tego opracowania? Trudno powiedzieć. Tak samo trudno wskazać, czemu autorzy Dziennika zrobili to akurat teraz, kiedy od publikacji materiału źródłowego minęły cztery lata. Od tego czasu organizacja C40 Cities wzbogaciła się o... kolejne 21 raportów. Może w roku 2027 polska prasa omówi najnowszy?

Zostawiając na boku branżowe uszczypliwości można przejść do analizy opracowania. To, co rzuca się w oczy w pierwszej kolejności to fakt, że raport, o którym tak głośno zrobiło się w Polsce nie zawiera wiążących celów, a jedynie rekomendacje. W dodatku, czytając dokument całościowo, można dojść do wniosku, że w opracowaniu chodzi nie tyle o same cele, co o kierunki rozwoju miast. Istotny fragment, który pozwala odczytać te rekomendacje we właściwym kontekście znajduje się na stronie 71. „Raport ten nie popiera całościowego wdrożenia bardziej ambitnych celów w miastach C40; są one raczej zestawem punktów odniesienia dla miast i innych podmiotów (...). Uważa się, że kontekst lokalny (możliwości finansowe, dostępność technologii, tło kulturowe) będą mocno dyktować, jakie działania będą właściwe (...)" – można przeczytać w dokumencie. Innymi słowy mówiąc: sami autorzy raportu zdawali sobie sprawę, że stawiają cele niemożliwe do zrealizowania w praktyce. Chcieli nimi wyznaczyć pewne poziomy umożliwiające zrozumienie, jaki efekt dadzą poszczególne działania. Żaden fragment tego opracowania nie uprawnia do stwierdzenia, że prezydent Trzaskowski wkrótce zabierze Warszawiakom mięso i podmieni je na robaki.

Nawiasem, wskazać wypada, że raport pokazuje także korzyści, które mają płynąć z tych zaleceń. Dla przykładu: ograniczenie budowy nowych budynków przyniosłoby Londynowi 11 miliardów dolarów oszczędności w pięć lat. Zmiana diety na bardziej warzywną i owocową pozwoliłaby miastom zrzeszonym w C40 uniknąć 160 tysięcy zgonów rocznie, które wynikają z chorób serca czy nowotworów. Z kolei zmiana nawyków zakupowych w kwestii ubrań pozwoliłaby mieszkańcom tychże miast zaoszczędzić 93 mld dolarów rocznie.

Sorry, taki mamy klimat

Histeria, w jaką wpadła prawica w sprawie robaków i raportu C40 byłaby może i śmieszna, gdyby nie fakt, że kamufluje ona realne nieprzygotowanie polskiej polityki, ale także i gospodarki na unijną transformację proklimatyczną. Unia Europejska wcale nie chce, żeby Polacy jedli robaki – chce natomiast, żeby polski rząd obniżał emisję z energetyki, podnosił efektywność energetyczną czy przygotowywał system na nowe moce z czystych źródeł. Ale w tym zakresie Polska ma potężne braki – i to na każdym polu. Tymczasem poważnych rozwiązań tego problemu brakuje; brakuje też – jak widać – poważnej dyskusji o tych zagadnieniach. Robaki i „zieloni komuniści" mogą odwrócić uwagę wyborców na tyle długo, by nie zauważyli oni tych poważniejszych tematów do momentu wrzucenia głosu do urny – pytanie jednak, czym politycy będą chcieli przykryć sprawę rosnących rachunków za energię czy spadku konkurencyjności gospodarki. Znowu robakami?

Reklama

Komentarze (1)

  1. Roobin

    Pan Jakub jak widać stał się wiernym wyznawcą nowych trendów pro klimatycznych. Teraz już nie ważne jak jest prawda co chcą, a czego nie chcą wprowadzić, każde kłamstwo, być może "zbrodnia" przeciw ludzkości, jest akceptowalna w walce z klimatem, a będzie zabawnie jak za np. dwie dekady okaże się, że problem z klimatem leży w trochę innym miejscu.

Reklama