Analizy i komentarze
Kiedy węgiel jest bardziej eko od gazu. Upubliczniono dokument, przez który Biden przekreślił LNG
Czy jeden człowiek jest w stanie wywrócić do góry nogami plany przedstawicieli wpływowej gałęzi przemysłu? Jak pokazuje ta historia zza oceanu – jak najbardziej, choć nie sam i muszą występować pomyślne wiatry. Bohaterem – choć nie dla wszystkich – tej opowieści jest prof. Robert Warren Howarth, którego praca pomogła Joe Bidenowi podjąć decyzję o zablokowaniu budowy nowych terminali LNG.
Na początku tego roku prezydent USA wywołał konsternację sektora oil&gas w Stanach Zjednoczonych. Rosnący popyt na LNG, zwłaszcza w odciętej od rosyjskich węglowodorów Europie, tylko wzmagał apetyt gazowych potentatów na zwiększanie eksportu skroplonego gazu ziemnego. Tymczasem Joe Biden zdecydował, że USA czasowo wstrzymują wydawanie nowych zezwoleń na eksport LNG.
Uderzyło to szczególnie w 17 planowanych inwestycji w terminale eksportowe LNG, a Kongres otwarcie krytykował Bidena za tę decyzję. Nie zabrakło też oskarżeń o ruch pod publiczkę. Biden był na początku 2024 r. pewnym kandydatem demokratów w wyborach prezydenckich i podkreślenie troski o klimat miało zapewnić mu poparcie tej części społeczeństwa, która krytycznie odnosi się do wykorzystywania i wydobywania paliw kopalnych. Decyzja była zresztą tłumaczona walką z emisjami CO2 i metanu oraz chęcią poprawienia jakości życia przyszłych pokoleń. Bez dodatkowych baz do handlowania LNG, wydobycie gazu ziemnego (a w USA to głównie gaz łupkowy) nie wystrzeli, a i mniej tego paliwa zostanie wykorzystane – tak w skrócie można podsumować opowieść, po którą sięgnął Biały Dom.
Dlaczego warto przyglądać się metanowi
Ruch pod publiczkę, czy nie, faktem jest, że gaz ziemny i przypisywana mu emisyjność (wyrażona w ekwiwalencie CO2e) bywa kontestowana. Przyjęło się, że spalanie gazu na cele energetyczne powoduje dwukrotnie mniej emisji CO2e, niż ma to miejsce w przypadku spalania węgla (na jedną jednostkę energii). I z tym mało kto dyskutuje. Tylko że wiele zależy od tego, kto, na jakim etapie i jak te emisje zlicza. Ważne jest więc, czy np. są doliczane emisje spowodowane wyciekami metanu podczas jego wydobywania, pozyskiwania itd., czy też szacunki skupiają się wyłącznie na gazach cieplarnianych wytwarzanych w wyniku spalania paliwa. Lista uwag do takich wyliczeń może być długa.
Co do zasady: metan (CH4) ma większy wpływ na efekt cieplarniany od CO2, ale ludzkość wyrzuca go do atmosfery o wiele mniej niż dwutlenku węgla. Dla metanu przyjęto GWP (global warming potential, współczynnik potencjału wpływu na efekt cieplarniany) w perspektywie 100 lat na poziomie 34-28 GWP. GWP dla CO2 wynosi jeden.
Tylko że dwutlenku węgla jest więcej w atmosferze i to jemu przypada miano „króla globalnego ocieplenia”. Dla oddania skali: w przypadku CH4 w atmosferze jego cząsteczki występują w natężeniu 1929 na miliard (ppb), dla CO2 jest to 426 cząsteczek na milion (ppm), czyli 426000 na miliard. To jedna strona medalu.
Druga strona medalu jest taka, że metan ma w krótkim okresie (ok. 20 lat) największą siłę rażenia pod względem negatywnego wpływu na klimat. Może być nawet 85-krotnie bardziej szkodliwy – pod względem cieplarnianym – od CO2 właśnie w perspektywie dekady, dwóch. W dodatku utlenienie metanu powoduje reakcję, której produktem jest CO2, pozostający w atmosferze o wiele dłużej od CH4. To dlatego tyle mówi się o konieczności redukowania emisji metanu – by mocniej wyhamować efekt cieplarniany.
Co w LNG nie spodobało się Bidenowi
Znając te szczegóły, można lepiej zrozumieć, co stało u podstaw decyzji Bidena. Jeszcze przed jej podjęciem przez prezydenta USA, media rozpisywały się, że wpływ eksportu LNG z USA na klimat może być większy, niż się wydawało. Alarmowano o tym, opisując bardzo ogólnikowo i szczątkowo pracę autorstwa biogeochemika prof. Roberta Warrena Howartha z Uniwersytetu Cornella.
Biały Dom podjął wtedy niemałe ryzyko, podpierając się tym opracowaniem – kiedy używano go jako argumentu przeciwko skroplonemu gazowi, praca była jeszcze recenzowana – o czym donosił np. Bloomberg.
Dokument na początku roku był jeszcze niepubliczny, wtedy z jego pełną wersją zapoznali się nieliczni. Jednak na początku października br. został upowszechniony i opinia publiczna ma do niego wgląd.
Co dzięki niemu wiadomo? Kluczowy wniosek jest taki: wydobywany w USA gaz ziemny, następnie skraplany i wysyłany w tej formie, a na koniec spalany ma ślad węglowy większy od węgla. „Ogólnie ślad gazów cieplarnianych dla LNG jest o 33 proc. większy niż dla węgla, gdy analizujemy to przy użyciu wskaźnika GWP20 (czyli wpływu na efekt cieplarniany w perspektywie 20 lat). Jednak nawet biorąc pod uwagę ramy czasowe jak 100 lat (GWP100), które poważnie zaniżają szkodliwy wpływ metanu na klimat, to ślad LNG i tak jest równy lub wyższy niż w przypadku węgla” - to fragment streszczenia pracy „The greenhouse gas footprint of liquefied natural gas (LNG) exported from the United States” autorstwa Howartha.
Naukowiec wysnuł takie wnioski po wyliczeniu emisji z LNG w całym cyklu życia tego paliwa. Również w zależności od tego, jakiego rodzaju tankowcem będzie transportowane. W przyjętym przez Howartha scenariuszu statek pokonuje trasę w 38 dni w obie strony (średni czas podróży dla tankowców na świecie). Z analiz wynika, że samo wykorzystywanie skroplonego gazu na cele energetyczne generuje zaledwie 35-37 proc. całkowitych emisji związanych ze stosowaniem LNG.
Kiedy doliczy się gazy cieplarniane wytwarzane podczas fazy wydobycia i transportu (wydobycie – upstream, transport – midstream), to okazuje się, że właśnie te części cyklu życia LNG są najbardziej emisyjne. Poniżej tabela ze szczegółowymi wyliczeniami, które dokładnie pokazują te zależności.
Węgiel może wygrywać z gazem. Pod pewnymi warunkami
To dane dla samego LNG, natomiast w opracowaniu znalazło się też porównanie śladu węglowego skroplonego gazu, diesla (oleju napędowego) oraz węgla. Należy zaznaczyć, że porównywano eksportowany LNG z węglem „krajowym”, czyli takim, który występuje na terenie państwa i jego dostarczenie z kopalni do odbiorcy zajmie mniej czasu (i będzie wiązało się z mniejszymi emisjami). Kluczowa jest sekcja „Razem w CO2e”, gdzie w ekwiwalencie dwutlenku węgla na megadżul (MJ) LNG osiąga wartość 160, gdy diesel ok. 123, a węgiel - 119.
Tu uwaga: to, że jedno paliwo kopalne ma mniejszy ślad węglowy od drugiego, nie oznacza, że jest w jakiś sposób „lepsze”. Jest po prostu mniej emisyjne, a jego wykorzystywanie wciąż jest związane z wytwarzaniem gazów cieplarnianych.
Nie jest to ocena na wyrost: dawno jedna, tak krótka (liczy zaledwie 17 stron) praca nie miała takiego wpływu na polityczną decyzję. Nawet jeśli przyjąć, że służyła tylko za uwierzytelnienie ruchu wyliczonego na pozyskanie głosów, to i choćby z tego powodu – nabrała ogromnego rozgłosu. Howarth swoją analizą wrzucił kolejny, naprawdę duży kamyczek do ogródka sektora gazowego, nie pierwszy i na pewno nie ostatni.
Zbyszek
Mnie fascynuje informacja dot. najważniejszego, zero emisyjnego paliwa przyszłości - wodoru. Jego GWP20 wynosi... 33 (czyli 33 krotnie groźniejszy dla klimatu niż CO2). Dziś użycie wodoru jest tak małe że pewnie można to pominąć, ale gdy cały świat przestawi się nań to sytuacja się zmieni. Jeśli np huta w Niemczech (nbuduje się już taka) ma działać w oparciu o wodór produkowany w Hiszpanii, to jego transport będzie wiązał się z ucieczką gazu (jego cząsteczki są tak małe że nie da się temu zapobiec). Do tego samochody, elektrownie itp