Analizy i komentarze
Z OZE wyszło, a z gazem łupkowym – niespecjalnie. Krótka historia rewolucji, która nie nadeszła
Jeden z portali społecznościowych przypomniał mi niedawno, że minęło już trzynaście lat od mojego pierwszego tekstu na temat energetyki. Tak się zabawnie złożyło, że początki tej przygody były ściśle powiązane z dwoma tematami, których losy potoczyły się w zgoła odmienny sposób – pierwszy to odnawialne źródła energii, a szczególnie fotowoltaika, zaś drugi – gaz łupkowy. Obydwa miały odmienić oblicze i losy polskiej energetyki, ale sami Państwo wiecie, co wyszło z tych szumnych zapowiedzi. Zapraszam w podróż pełną wielkich planów, futurystycznych wizji i spektakularnych rozczarowań.
„Polska łupkowym Eldorado”, „Polska Kuwejtem Europy”, „Nadchodzi łupkowa rewolucja” – to tylko mikroskopijny wycinek nagłówków, którymi na początku drugiej dekady XXI wieku atakowały nas media. Świadomie nie piszę, że „media branżowe”, bo te w większości były wówczas w powijakach – ich rozkwit nastąpił znacznie później i trwa do dziś. Szczególnie jeśli chodzi o tytuły internetowe, które niemalże zmonopolizowały ten segment rynku. I tutaj pozwolę sobie na drobną dygresję – dobrze, że tak się stało i to z kilku powodów. O wszystkich nie będę tutaj pisać, ale pozwólcie Państwo, że wspomnę o dwóch (a właściwie to chyba jednym, bo łączą się one ze sobą w sposób ścisły).
Otóż jestem przekonany, że forma, w jakiej podejmujemy różne aktywności, wpływa bardzo mocno na treść, jaką je wypełniamy. W przypadku refleksji na temat energetyki trudno było nie dostrzec, że opisywanie jej na glinianych tabliczkach prowadzi do dojmującej intelektualnej schematyczności. Rozwój portali internetowych był jak powiew świeżego powietrza – do branży z impetem wkroczyli młodzi analitycy-dziennikarze, którzy z jednej strony chcieli korzystać z wiedzy starszych kolegów, a z drugiej dostali realne narzędzia, by zejść z utartych ścieżek i poszukiwać nowych. Myślę, że całej branży wyszło to na dobre.
W każdym razie – przytoczone powyżej cytaty, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Powszechne w owym czasie było przekonanie, że oto Polska staje przed dziejową szansą i może stać się jednym z kluczowych graczy na energetycznej mapie świata (lub co najmniej Europy). Odkrycia geologiczne (oraz niekoniecznie rozsądny sposób ich komunikowania) wskazywały, że pod naszymi stopami mogą skrywać się zasoby gazu tak duże, że pozwalające nie tylko na zerwanie zależności od surowca z Rosji (co udało się de facto dopiero ponad dekadę później), ale także przeobrażenie się w dostawcę dla innych europejskich krajów.
Zarówno politycy, jak i przedsiębiorcy czy eksperci (choć oni akurat najmniej) zacierali ręce na myśl o milionach łupko-dolarów, które miały zasilać nasz budżet. Wydobycie surowca z gazonośnych skał łupkowych miało przyczynić się do rozwoju przemysłu, stworzyć tysiące dobrze płatnych miejsc pracy i dzięki potencjałowi ekonomiczno-politycznemu wzmocnić także pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Temu wszystkiemu towarzyszyły pełne demagogii protesty organizacji ekologicznych, straszących „płonącą wodą” oraz innymi bzdurami, do których pozwolę sobie nawiązać w dalszej części tekstu, tutaj zaledwie sygnalizując zamiar.
Dlaczego nie wyszło w Polsce
Wykonano dziesiątki odwiertów, w prace zaangażowali się nie tylko państwowi potentaci (Orlen i PGNiG), ale także światowe korporacje (np. ExxonMobil, Marathon Oil czy Talisman Oil). Towarzystwo było zróżnicowane i z dzisiejszej perspektywy także nieco kontrowersyjne – wśród udziałowców na niektórych koncesjach były firmy należące do George’a Sorosa czy nawet partnerzy biznesowi Gazpromu (jak choćby austriacki RAG). To wszystko pokazuje nam jednoznacznie, że „łupkowa rewolucja” owszem była rozdmuchiwana do granic możliwości przez media, ale równocześnie był czas, gdy istniały podstawy, by sądzić, że za tym chwytliwym hasłem kryje się realna szansa na dobry biznes. Na tyle realna, że warta sprawdzenia.
Pierwsze informacje dotyczące geologii łupków dolnego paleozoiku w Polsce datowane są na okres, który być może będzie dla Państwa pewnym zaskoczeniem – to rok 1920 i sprawozdania Polskiego Instytutu Geologicznego. Łupki, ze względu na ówczesną technologię, uznawane były jednak za mało atrakcyjne – ich przewiercanie zdradzało oznaki obecności węglowodorów, ale jak piszą eksperci PIG-PIB uznawano je za nieproduktywne „gdyż samodzielnie nie oddawały surowca w sposób ekonomicznie opłacalny”. Rewolucja przyszła do nas oczywiście ze Stanów Zjednoczonych i była związana ze szczelinowaniem hydraulicznym, o którym nieco więcej w dalszej części tekstu. Na zakończenie wspomnę jeszcze tylko, że pierwszy tego typu zabieg na polskiej ziemi wykonała w 2011 roku firma Lane Energy (z grupy 3Legs Resources), zaś jego wyniki były dalekie od obiecujących. Uzyskane przepływy dobowe odpowiadały najsłabszym wynikom uzyskiwanym w amerykańskich otworach.
W latach 2009-2010 prognozowano, iż „polskie łupki” mogą skrywać 1-3 bln m3 gazu. Kolejne szacunki, przedstawione przez Międzynarodową Agencję Energii, mówiły o wartościach rzędu 5,3 bln m3. To oczywiście umiarkowane liczby, kiedy spojrzymy na rezerwy chińskie czy amerykańskie, ale bardzo dużo z perspektywy realiów krajowych czy europejskich. I z pewnością wystarczająco, by ufundować rewolucję, o której wszyscy mieszkańcy naszej nadwiślańskiej krainy wówczas marzyli. Zimny prysznic przyszedł, gdy swój raport (nota bene, jak zwracają uwagę autorzy – pierwszy oparty na podstawach naukowych) opublikował Państwowy Instytut Geologiczny – PIB. Tam mowa była już „zaledwie” o wydobywalnych zasobach na poziomie 346-768 mld m3 – z jednej strony znacznie mniej, ale z drugiej wciąż niewyobrażalnie dużo z perspektywy kraju uzależnionego wówczas od importu z Rosji – państwa, w którym coraz wyraźniej odżywały neoimperialne sentymenty i które dopiero co napadło przecież na Gruzję.
Niestety rzeczywistość okazała się skomplikowana. Problemy technologiczne, nieprzychylne regulacje i rozczarowujące wyniki odwiertów spowodowały, że musieliśmy obejść się smakiem. O skali rozczarowania niech świadczy fakt, że w ciągu zaledwie dwóch lat z Polski wycofało się 46 zagranicznych koncernów. W 2019 roku Sejm zlikwidował podatek węglowodorowy, który miał zapewnić wpływy do budżetu państwa z tytułu wydobycia słynnego gazu łupkowego. Tym samym symbolicznie (bo w sferze faktycznej dokonało się to znacznie wcześniej) zamknięto pewną spektakularną i przedziwną zarazem epokę w dziejach polskiej energetyki.
Temat ten obrósł tak wieloma mitami, że nawet nie będę próbował rozprawiać się ze wszystkimi po kolei, zwłaszcza że właściwie nie o tym jest ten tekst. Wspomnę jedynie, że jasne jest, iż główną przeszkodą były uwarunkowania geologiczne oraz technologiczne, które w tamtym czasie skutecznie zredukowały ekonomiczną atrakcyjność całego przedsięwzięcia. Takie stwierdzenie nie oznacza równocześnie, że wszystko inne zadziałało wzorcowo. Największą bolączką były rzecz jasna szeroko rozumiane regulacje, także w zakresie systemu podatkowego. Eksperci wielokrotnie alarmowali wówczas, że są one słabej jakości, spóźnione i nie zabezpieczają tak naprawdę interesów państwa (rozumianych nie tylko poprzez prognozowane wpływy do budżetu, ale także zdolność do stymulowania rozwoju sektora). I warto o tym pamiętać nie ze złośliwości, ale by wyciągać wnioski i być może zaocznie udowodnić Janowi Kochanowskiemu, że nie miał racji, pisząc o niejednym Polaku, że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.
Droga ku łupkom
W tym samym czasie inne kraje, takie jak Stany Zjednoczone czy Chiny, skutecznie wykorzystały potencjał łupków, czyniąc z nich istotny element swoich systemów gospodarczych. Ale powiedzmy sobie szczerze – niewielka w tym ich zasługa i nawet gdybyśmy całe otoczenie regulacyjne przygotowali bezbłędnie, to i tak niewiele by zmieniło. Trzeba mieć bowiem na uwadze, że nawet niewielkie różnice geologiczne czy mineralogiczne mogą oznaczać znaczącą różnicę w kosztach poszukiwania, nie mówiąc o wydobyciu na skalę przemysłową.
W historii gazu łupkowego było kilka momentów przełomowych, które nie były bezpośrednio z nim związane, ale równocześnie bez których trudno przewidzieć, jak potoczyłyby się jego losy. Pierwszy i bodaj najważniejszy to opisywany wielokrotnie na łamach E24 kryzys naftowy lat 70. ubiegłego wieku. Napaść Egiptu oraz Syrii na Izrael w roku 1973 wywołała dwudziestodniową wojnę, której ekonomicznym odpryskiem były wrogie działania ze strony OPEC. Arabscy producenci ogłosili sankcje wymierzone w USA oraz kraje wspierające Izrael (najpierw Kanada, Japonia, Holandia i Wielka Brytania, a później także Portugalia, Rodezja i RPA). Taki ruch w połączeniu z obniżaniem wydobycia doprowadził do wzrostu notowań ropy naftowej o ok. 300% oraz jej niedoborów w wielu zachodnich krajach. Historycy uważają, że wpędziło to światową gospodarkę w największe zawirowania od czasów Wielkiego Kryzysu – ze wszystkimi tego konsekwencjami społecznymi, kulturalnymi czy politycznymi.
Winston Churchill mawiał: „Nie pozwól, aby dobry kryzys się zmarnował”. Ta maksyma, jak się wydaje, przyświecała w tamtym czasie Amerykanom. Od 1976 roku Gas Research Institute zajmował się problematyką wydobycia gazu z łupków ilastych. Obecność węglowodorów nie była dla nikogo zaskoczeniem (początki to lata dwudzieste XIX wieku i miasteczko Fredonia), trudność polegała na czymś innym – słabej wydajności, często balansującej na granicy opłacalności. Poszukiwania alternatywnych metod ekstrakcji węglowodorów doprowadziły do skierowania uwagi w stronę szczelinowania hydraulicznego. Była to metoda znana od kilku dekad i budząca raczej rezerwę niż entuzjazm. I pewnie na tym zakończyłaby się historia amerykańskich łupków, gdyby nie pewien uparty przedsiębiorca – George P. Mitchell, właściciel Mitchell Energy and Development.
Przy wsparciu szeregu instytucji państwowych oraz badawczo-naukowych latami pracował on nad udoskonaleniem tej metody. Zachęcam Państwa do zapoznania się z jego fascynującą historią. W każdym razie – kluczem okazało się horyzontalne drenowanie złóż. Pierwszy duży sukces to rok 1998, gdy gaz popłynął w ilości i tempie, które oznaczało tylko jedno – opłacalność. Wówczas, w tym konkretnym roku, z łupków wydobyto 10 mld m3 gazu. I zaczęło się.
Cud łupkowy na świecie
Dziś żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości. Gaz łupkowy (i ropa) pozwoliły Amerykanom stać się jednym z najważniejszych eksporterów węglowodorów na świecie. Ale nie są oni przecież jedyni. Wśród krajów o największych rezerwach wymienia się także: Chiny, Argentynę, Algierię, Kanadę, Meksyk, Australię czy Rosję. Wśród producentów najwyższą lokatę zajmują Amerykanie, a stawkę uzupełniają Chińczycy, Argentyńczycy i Kanadyjczycy. Generalnie, lista producentów gazu z łupków jest dość krótka.
Na taki stan rzeczy złożyło się kilka czynników. Samo posiadanie zasobów, nawet technicznie wydobywalnych, to za mało, żeby odnieść sukces. W przypadku łupków przeszkód było (i nadal jest) sporo. Wśród najważniejszych należy wymienić: wysokie koszty, kwestie środowiskowe (obawy związane np. z zanieczyszczeniem wód gruntowych), niedobory wody (proces wydobycia wymaga jej dużych ilości) oraz wszystko to, co zamknęlibyśmy w zbiorze pt. „brak regulacji i/lub wsparcia politycznego”.
W 2023 roku wartość globalnego rynku gazu łupkowego szacowana była na 94,5 mld dolarów z perspektywą wzrostu 126,9 mld dol. w 2030. Oczywiście jak wszędzie, tak i tutaj, kluczową rolę odgrywają innowacje. Zmiany technologiczne (np. optymalizacje oparte na narzędziach AI) mogą doprowadzić do tego, że wydobycie łupków będzie nie tylko bardziej opłacalne, ale także mniej szkodliwe dla środowiska. Należy się spodziewać, że wzrost tego segmentu będzie stymulowany również przez takie zjawiska jak rozwój sektora LNG czy przechodzenie na czystsze źródła energii, dla których gaz może pełnić rolę stabilizacyjną.