O Ukrainie bez Ukrainy, czyli kowboje kłaniają się niedźwiedziowi

„Słyszałem, że są niezadowoleni, że nie znalazło się dla nich miejsce. Cóż, czekało na nich od trzech lat” – powiedział w ubiegłym tygodniu 47. prezydent USA Donald Trump. Skomentował w ten sposób brak zaproszenia dla przedstawicieli Ukrainy do rozmów pokojowych, które przeprowadziły Stany Zjednoczone i Rosja w Arabii Saudyjskiej. Po trzech latach od wybuchu inwazji na pełną skalę, agresor zasiadł przy stole, przy którym zabrakło Kijowa. Czy najnowszy zwrot w stosunkach międzynarodowych wyznaczy koniec wojny? Czy może jednak wkrótce będzie wspominany jedynie jako niewiele znaczący epizod?
„Nigdy nie powinniście byli tego zaczynać. Trzeba było dobić targu” – dodał Trump, zwracając się do Ukraińców.
Słowa prezydenta USA dźwięczą w uszach, przywodząc na myśl niesprawiedliwe rozwiązania konfliktów, które tak dobrze z historii znają Polacy i inne narody Europy Środkowej i Wschodniej. Ta wojna jest oczywiście nowa i inna – to nowoczesny konflikt w Europie, skrupulatnie obserwowany przez media na żywo, prowadzony z wykorzystaniem najnowszej technologii, prawdziwy teatr z zagrożeniem grzybem atomowym w tle.
Schemat mocarstw, imperiów, carów i ludzi interesu pozostaje jednak uniwersalnie niezmienny. Ukazuje to, jak niewiele udało się w ciągu XX wieku zmienić w Europie i na świecie, pomimo wielkich słów, jeszcze większych organizacji międzynarodowych i fal oświadczeń o oburzeniu i współczuciu. Wszystko to wypełnia naszą rzeczywistość, nabrzmiałą od nagromadzonej pod europejską skórą krwi.
Niechlubna trzecia rocznica inwazji
Inwazja Rosji na Ukrainę na pełną skalę trwa od trzech lat, choć im bardziej cofamy się w czasie, tym więcej odnajdujemy punktów krytycznych w nieprzyjacielskich stosunkach między dwoma narodami. Pomimo złożoności tego konfliktu, Trump wydaje się być przekonany, że ma przepis na jego ugaszenie i powstrzymanie rozlewu krwi. Amerykański prezydent, stwierdziwszy, że zna magiczne sztuczki służące do obezwładnienia Władimira Putina, nie to, co jego poprzednik „śpiący Joe”, rozbudził wyobraźnię świata. Jak się jednak okazuje, pierwsze kroki nowej administracji ku zakończeniu wojny to przedstawianie w mediach punktu widzenia znanego z rosyjskiej propagandy i pochłanianie najświeższych kłamstw Kremla niczym hamburgera z colą zero.
Trzeci rok wojny kończy się więc niechlubnie – nie dla Władimira Putina, na którego czeka już chyba jedynie kocioł ze smołą prosto z Brueglowskich wyobrażeń, ani dla Wołodymyra Zełenskiego, z trudem powstrzymującego swój kozacki temperament, a dla Stanów Zjednoczonych i starej, niemej Europy. Pozostaje nam pozostać przy jakże złudnej nadziei, że słowa płynące z ust Trumpa to tylko część jeszcze niezrozumiałej, genialnej strategii.
Ukłony Trumpa, uśmieszek Putina
A jest, o kogo walczyć. Wedle statystyk amerykańskiego ośrodka analitycznego Council on Foreign Relations, w trzecim roku wojny Rosja okupuje ok. 20 proc. terytorium Ukrainy. Moskwa kontynuuje ataki rakietowe, a Kijów odpowiada atakami przy użyciu dronów. W walkach i nalotach zginęło ponad 40 tys. cywilów. Pomocy humanitarnej potrzebuje ponad 14 mln ludzi.
Samo zakończenie wojny na jakichkolwiek warunkach nie jest rozwiązaniem. Wymagania stawiane przez Rosjan i ochoczo małpowane przez Amerykanów w wypowiedziach dla mediów, gdyby spełnione, stanowiłyby jedynie dalsze zagrożenie dla bezpieczeństwa Europy. Trudno powiedzieć, czy Trump zdaje sobie z tego sprawę, czy ulega manipulacji, narcyzmowi, czy rzeczywiście prowadzi wyrafinowaną grę, której media i politycy zwyczajnie nie pojmują.
Amerykański dziennikarz Jonathan Lemire, piszący dla miesięcznika „The Atlantic”, nie ukrywa, że nie dostrzega powodów do pokładania nadziei w strategii Trumpa. W jego opinii republikanie, którzy podporządkowują się wizji prezydenta nie szanują zimnowojennej spuścizny partii.
„Poza kilkoma, głównie nieśmiałymi wyjątkami, partia, która niegdyś szczyciła się postawieniem się Moskwie – partia bojowników Zimnej Wojny, Ronalda Reagana i George’a H.W. Busha – pokłoniła się przed prezydentem, który sam kłania się przeciwnikowi” – skomentował Levine w ubiegłotygodniowym artykule „Partia Reagana sprzedaje Ukrainę”, w którym opisał rosyjsko-ukraińskie fikołki Partii Republikańskiej.
Po pierwszej rozmowie telefonicznej Trumpa z Putinem w 2025 r. cytowany w tekście republikański senator John Cornyn wyraził nadzieję, że Ukraina będzie mogła sama negocjować zakończenie wojny. Jednocześnie jednak stwierdził, odnosząc się do myśli politycznej 47. prezydenta USA, że „czasem ludzie, w tym ja, są zaskoczeni tym, co on jest w stanie wykręcić”.
Kowbojskie interesy i Europa w ogniu
Tylko dlaczego Polsce i Europie dalej powinno zależeć na jak najkorzystniejszym dla Ukrainy zakończeniu konfliktu? Można w końcu przyjąć nowy, biznesowy punkt widzenia Amerykanów: straty w ludziach są olbrzymie, nie ma sensu tego ciągnąć, najwięcej korzyści przyniosłoby jak najprędsze zawieszenie broni, a jeśli oznacza to ugięcie się pod wszystkimi naciskami Rosjan, to czemu nie. Nie dla każdego jednak to proste, kowbojskie rozwiązanie sytuacji jest do przyjęcia.
„Myślę, że obecnie jedyną alternatywą jest dalsze wspieranie Ukrainy – tak, wszystkie te negocjacje są w porządku – ale nie wierzę po prostu, że Rosja myśli na serio o zakończeniu konfliktu. Chce jego zakończenia poprzez zniszczenie Ukrainy, albo doprowadzając do utraty przez nią suwerenności” – skomentował ukraiński politolog Anton Szechowcow w rozmowie z francuskim nadawcą France24.
Jak dodał, w jego opinii powrót Ukrainy do przedwojennych granic nie jest obecnie możliwy, ale celem Rosji jest przede wszystkim doprowadzenie do tego, że „Ukraina będzie zasadniczo państwem dysfunkcyjnym”.
Polacy zdają sobie raczej sprawę z tego, co oznacza czyhająca na Wschodzie Rosja, i że ten wygłodniały niedźwiedź będzie dalej poszukiwał kolejnych łupów bez względu na kolce w łapach, a jedynym sposobem na powstrzymanie bestii jest odcięcie jej głowy. Niestety, Donald Trump z całą pewnością nie kwapi się do roli świętego Jerzego XXI wieku.
Jakkolwiek fantazyjne mogą wydawać się te słowa, wizja nieustannego zagrożenia ze strony Rosji jest realistyczna. I nie chodzi tutaj nawet o zagrożenie bezpośrednie, o rozlanie się konfliktu, ale o to, że dopóki Rosja jest silna i osiąga zamierzone cele, bez względu na to jak przytwierdzona do ściany mogłaby się wydawać, nie przestanie śnić o potędze. Zagrożenie militarne to jedno, a uzależnienie gazowe Europy od Rosji oraz kremlowska znajomość metod przekupstwa i żerowanie na naiwności polityków, to drugie. Im mniej uda się Rosji osiągnąć w tej wojnie, którą, co należy podkreślić wbrew niedorzecznym stwierdzeniom Trumpa, z pełną premedytacją rozpoczęła, tym lepiej dla Polski, Europy i świata.