Reklama

Klimat

Czesi potrafią zarabiać na węglu - i to dużo. Lekcja dla polskich firm? [ANALIZA]

Fot. Pexels
Fot. Pexels

Coraz częściej w przestrzeni publicznej można usłyszeć o nowych inwestycjach w odnawialne źródła energii. Rozwiązaniem dla zahamowania wzrostu emisji gazów cieplarnianych mają być również niechciane gdzieniegdzie elektrownie atomowe.

Niemal nikt nie widzi przyszłości w węglu. Niemal, bo w świecie wszechogarniającej dekarbonizacji pojawiają się wyjątki od tej reguły. Zdecydowanie najbardziej widoczne stanowią czescy biznesmeni, którzy w ostatnich latach pokazali, że umieją zarabiać na węglu, i to niemało.

Od zera do miliardera

Jego ojciec, Mojmir jest profesorem informatyki na Uniwersytecie Masaryka w Brnie. Matka, w murach tej samej uczelni, wykłada prawo rzymskie. W latach 2004 – 2014 z nominacji prezydenta Vaclava Kluasa pełniła funkcję sędzi Sądu Konstytucyjnego. Zamiłowanie do prawa zaszczepiła u syna, który tytuł doktora nauk prawnych zdobył na – jakżeby inaczej – Uniwersytecie Masaryka. W międzyczasie pobierał również nauki we Francji, gdzie spędził semestr na Uniwersytecie Prawa w Dijon, a fascynacja Francją, w tym jej kuchnią i językiem, pozostanie u niego obecna na lata. Wbrew pozorom bohater tej historii nie rozwinął kariery prawniczej, a ścieżki życia poprowadziły go w nieco innym kierunku. Daniel Kretinsky, bo to o nim mowa, został biznesmenem najwyższej próby.

Mimo, że czeski inwestor w portfelu posiada udziały spółek z różnych branż, w tym medialnej (m.in. od 2018 r. jest właścicielem Radia Zet), motoryzacyjnej, pocztowej, a także turystycznej, to głównym przedmiotem jego działalności przynoszącej największe dochody i sukcesy jest energetyka. Energetický a prumyslový holding a.s. (EPH), której właścicielem jest Daniel Kretinsky, to wiodąca europejska grupa energetyczna, która posiada i obsługuje aktywa w Czechach, Słowacji, Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii, Polsce, na Węgrzech, w Irlandii, we Francji i Szwajcarii. Przedsiębiorstwo plasuje się na 7. miejscu w Europie pod względem wielkości produkcji energii elektrycznej. W ubiegłym roku wyniosła ona ponad 100 TWh. Dla porównania EPH dzięki własnym aktywom byłoby w stanie zaspokoić wspólne krajowe zużycie Szwajcarii i Węgier albo sumaryczne zapotrzebowanie Chorwacji Danii, Irlandii, Słowacji.

Dobrym obrazem pozycji Daniela Kretinskiego jest zestawienie jego majątku z zasobami polskich miliarderów. Dziś, gdyby biznesmen („wyceniany” na 3,4 mld dolarów) został usytuowany w polskim rankingu Forbesa, to przed nim znalazłby się wyłącznie Michał Sołowow (494. miejsce w globalnym zestawieniu; 2020 r.). Reszta krezusów z kraju nad Wisłą „oglądałaby plecy” Kretinskiego, a wśród nich byliby m.in. Zygmunt Solorz-Żak, Jerzy Starak czy Dominika Kulczyk. Biorąc jednak pod uwagę, że jeszcze 2 lata temu jego majątek opiewał na „jedyne” 2,6 mld dolarów, a dziś według szacunków Forbesa jest o 800 milionów większy – i stale rośnie – to można przypuszczać, że niebawem też kielecki inwestor będzie „uboższy” od ambitnego Czecha.

Kolekcja elektrowni, sieci i kopalni

I wszystko to co dzieje się wokół właściciela EPH nie wywoływałoby pewnie tyle zainteresowania, gdyby nie jedno. Mianowicie fakt, że energetyczny biznes prowadzony przez Czecha jest bardzo wysokoemisyjny. Nazywany „brudnym handlarzem” Kretinsky wbrew światowym, a przede wszystkim europejskim trendom, skupia swoją uwagę na aktywach węglowych i gazowych. Koło fortuny potoczyło się dla niego dość szybko. Już w 2004 r., czyli kiedy skończył 29 lat, pierwszym jego „złotym strzałem” był zakup udziałów spółki „Praska energetyka” od czeskiego czempiona notowanego na giełdach w Pradze i Warszawie, ČEZ za kwotę 4,4 mld koron.

Kolejne energetyczne przedsięwzięcia to niemalże niekończące się pasmo sukcesów brneńskiego magnata. Kto by jednak przypuszczał, że coraz rzadsze, w dobie wszechobecnej dekarbonizacji, inwestycje w konwencjonalne źródła energii mogą się komukolwiek opłacać? Okazuje się, że nie tylko są one rentowne, ale można na nich wręcz budować coraz silniejszą pozycję rynkową. Zatrudniające obecnie 25 tys. pracowników i prowadzące swoją działalność poprzez 50 różnych podmiotów gospodarczych EPH to królestwo Daniela Kretinskiego. Tak więc kolejną ważną datą na mapie drogowej osiągniętych przez czeskiego inwestora sukcesów było powstanie właśnie EPH. Ta założona w 2009 r. spółka stanowiła współwłasność grupy najbogatszego obywatela Czech, Petra Kellnera – PPF (40% akcji), kolejne 40% było udziałem środkowoeuropejskiego J&T (do niedawna mniejszościowego akcjonariusza Unipetrolu należącego do PKN Orlen S.A., w którego skład wchodzi m.in. 400 stacji paliw, co stanowi niemal ¼ czeskiego rynku) oraz Daniela Kretinskiego, który objął wówczas 20% akcji. 11 lat po powstaniu energetycznego giganta z europejskiego topu brneński menedżer ma w posiadaniu 94% udziałów w EPH.

W międzyczasie czeski kombinat zgromadził ogromne wpływy w branży energetycznej i wydobywczej na wielu rynkach w Europie. Poza Czechami EPH ma również silną pozycję w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Polsce, Irlandii, we Francji, Włoszech, na Słowacji, Ukrainie, Węgrzech. Na szczególną uwagę zasługują interesy, które z rosnącym powodzeniem prowadzi we Francji. Nie może być zresztą inaczej, bo jak sam o sobie mówi jest „frankofonem i frankofilem”. Jerome Lefilliatre, autor biografii Kretinskiego, w wywiadzie udzielonym niedawno czeskiemu Forbesowi mówi tak: „we Francji najważniejsza jest dla niego energia. Myślę, że czeka na możliwość dołączenia do firmy takiej jak EDF czy Engie, mówi też o swojej współpracy z Totalem. Nie jest tajemnicą, że prezydent Macron chce zmienić mapę biznesu energetycznego we Francji, sprzedać kilka państwowych firm i pozbyć się ich filii zagranicą. A akcjonariusz mniejszościowy by mu odpowiadał.”

Wprawdzie przygody z francuskim biznesem energetycznym właściciel EPH nie rozpoczął od transakcji z prezydentem V. Republiki. Mimo to po trwających ponad pół roku negocjacjach w lipcu 2019 r. udało się ostatecznie sfinalizować kontrakt na zakup od tamtejszego Unipera kilku elektrowni, w tym dwóch węglowych i dwóch gazowych. Ta flagowa akwizycja czeskiego przedsiębiorcy ma być dopiero wstępem do kolejnych przejęć podmiotów energetycznych nad Loarą. Niewątpliwie jednak należy się spodziewać, że następne lata będą tylko intensyfikacją działań biznesowych EPH analogicznych do inwestycji w Uniper France.

Modelowy front polski

Jednym z doskonałych przykładów obrazującym zdolności biznesowe właściciela EPH była inwestycja w polski sektor wydobywczy. W 2010 r. PG Silesia, podmiot będący własnością czeskiego konglomeratu, dokonało akwizycji kopalni w Czechowicach-Dziedzicach (uprzednio w posiadaniu państwowej „Kompanii Węglowej”). Transakcja, która została sfinalizowana w Ambasadzie Republiki Czeskiej w Warszawie była początkiem rewolucji stanowiącej do dziś wzór przemian przedsiębiorstwa realizującego wydobycie węgla. Jeszcze dekadę temu ta ponad stuletnia kopalnia uznawana była za jedną z najgorszych w portfolio „Kompanii Węglowej”. Niebawem miało się to jednak zmienić, i to zdecydowanie.

Niemal od razu po zakupie nowi właściciele przystąpili do działania. Czesi, na spółkę z pracownikami kopalni, którzy posiadają część akcji PG Silesia, przez kolejne lata wpompowali w przedsiębiorstwo dziesiątki milionów złotych. Inwestycje w nowoczesne technologie, nowe kombajny, zniesienie deputatów dla emerytów górniczych, elastyczny system płac, nowy system czasu pracy 24/7. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Tym ciekawszy wydaje się ten przypadek, jeśli weźmie się pod uwagę, że w celu podniesienia poczucia odpowiedzialności za kopalnię, Czesi nalegali, aby wśród akcjonariuszy znaleźli się górnicy. Brali oni zresztą również udział, w ścisłej kooperacji z nowymi właścicielami, w opracowaniu programu naprawczego. Kopalnia, która jeszcze w 2010 r. znajdowała się na skraju upadku zatrudniając 700 osób, przez kolejne lata wypracowała znaczące zyski dla czeskiego właściciela, a liczba pracowników wzrosła dwuipółkrotnie. W 2013 r. tytuły artykułów polskich czasopism opisujące sytuację Silesii głosiły m.in. „Kopią, aż miło”.

Aktualnie czechowicko-dziedzicka kopalnia nie prosperuje już tak znakomicie, a Kretinsky od kilku miesięcy zgłasza chęć zbycia udziałów spółki. Przez ostatnie lata przez polskie media kilkukrotnie przewijały się już informacje o zamiarach pozyskania przez biznesmena udziałów polskich spółek energetycznych m.in. Energi. Dlatego też nawet jeśli pożegnałby się z polskim rynkiem, to trudno uwierzyć, żeby miało to potrwać długo, biorąc pod uwagę jego ekspansjonistyczne żądze.

Wszystko zostaje w rodzinie

Rzadziej wspominanym w kontekście europejskich podbojów rynku energetycznego czeskim krezusem jest Petr Kellner. Ważną osobistością spajającą duet topowego świata biznesu Republiki Czeskiej jest jego córka – Anna Kellnerova, prywatnie żona Daniela Kretinskiego. Niniejszy artykuł miałby w sobie niewiele z „czeskości”, gdybyśmy chociaż raz nie wspomnieli o historiach miłosnych bohaterów uwielbianych przez Czechów tabloidów, a tak się akurat składa, że ta relacja ma kluczowe znaczenie dla rozwoju wpływów czeskiego biznesu w europejskiej energetyce.

W czasach, gdy jeszcze Petr Kellner miał swoje udziały w EPH, na spółkę z Kretinskim, jak wieść niesie dzięki dobrym kontaktom w Moskwie, nabył od E.ON Ruhrgas i GDF SUEZ mniejszościowy pakiet udziałów (49%) w słowackiej branży gazowniczej. Dołączenie do akcjonariatu koncernu Slovenský plynárenský priemysel a.s. (SPP) było nie lada gratką dla Czechów. Panowie K wkroczyli na słowacki rynek zostając tym samym jednym z dwóch współwłaścicieli tranzytowego gazociągu odpowiedzialnego za transport 56 mld metrów sześciennych gazu ziemnego rocznie (dane Eustream, 2015 r.) ze wschodu na zachód. 5 lat temu stanowiło to 10% całkowitego zużycia gazu ziemnego w Unii Europejskiej. Ważną gałęzią słowackiego biznesu, do którego dołączyli Czesi są także tamtejsze magazyny gazu, które obsługuje i buduje NAFTA, należąca do EPH.

Udział Rosjan w transakcji był nie bez znaczenia. Po pierwsze wspomniana magistrala Eustream jest istotnym ogniwem w łańcuchu dostaw rosyjskiego „błękitnego paliwa” od ponad 50 lat. W 1968 r. dzięki słowackim rurociągom z Rosji do Austrii popłynął gaz ziemny. 40 lat później SPP podpisało z Gazpromem kontrakt na przesył biliona m3 gazu do 2028 r. Co ważne, zainteresowanymi przejęciem 49% akcji, które w 2013 r. przypadły w udziale EPH, byli menedżerowie Gazpromu. Gdyby nie dobre relacje Petra Kellnera z rosyjskim biznesem, który prowadzi swoje interesy „nad Wołgą” od czasów pierestrojki to transakcja z pewnością nie przebiegłaby tak łatwo. Rok po słowackiej akwizycji szef PPF, Petr Kellner odszedł z EPH, odsprzedając udziały reszcie wspólników, w tym Danielowi Kretinskiemu.

Petr Kellner, który w ubiegłym roku w europejskim rankingu Forbesa uplasował się na 21. miejscu resztę krajowej stawki wyprzedza o kilka długości. I choć jak mówi autor biografii Kretinskiego „jego celem jest być kimś większym od Petra Kellnera, chce być równie ważny jak Bernard Arnault”, to nie przeszkadza mu to w robieniu interesów z teściem, które często są świetną dźwignią dla biznesu młodszego protegowanego.

Dekarbonizacja? Woda na młyn!

Spekulacyjny format aktywności menedżera z Brna przez ostatnich kilka lat przynosił mu wiele korzyści. Strategia inwestowania w aktywa węglowe (elektrownie i kopalnie) w Europie Zachodniej, podczas realizacji trwającej i nasilającej się wciąż polityki rezygnacji z tego wysokoemisyjnego nośnika energii od początku zastanawiała. Myśl przewodnia Daniela Kretinskiego związana z nowymi zakupami w energetyce bazuje na nabywaniu po niskich cenach udziałów spółek, które mają potencjał wzrostu lub mogą w przyszłości przynieść znaczące profity. Można doszukiwać się w takim pomyśle na biznes analogii do sposobu robienia interesów przez Warrena Buffeta. Niewątpliwie jednak przez lata prowadzonej – przez właściciela EPH – działalności można zaobserwować, że im na rynku sytuacja jest gorsza, tym swobodniej Kretinsky się w niej odnajduje, a w perspektywie dokonane wtedy transakcje przynoszą dochody.

Wspomniana zażyła relacja Panów Kretinskiego i Kellnera oraz przekonanie, że „czarne złoto” na dłużej będzie pełniło istotną rolę w miksie energetycznym wielu europejskich państw i że w ramach procesu dekarbonizacji można spodziewać się rekompensat za likwidację spółek spowodowały wspólne inwestycje. Kretinsky zakładał, że decyzja Republiki Federalnej Niemiec o likwidacji elektrowni jądrowych wygeneruje potrzebę wykorzystania istniejących mocy węglowych przynajmniej jako bakc-upu dla OZE. Coraz częściej okazuje się, że miał rację. Wyłączane ustawicznie instalacje jądrowe, które gwarantowały bezemisyjne, stabilne aktywa energetyczne próbuje się zastępować kapryśnymi źródłami odnawialnymi. Wygląda na to, że miał rację, zwłaszcza w dni pochmurne i bezwietrzne, aktywa te nie są w stanie zapewnić stosownych generacji energii, których wymagają niemieccy konsumenci. Wówczas energetykom zza Odry nie pozostaje nic innego, jak wesprzeć system węglem, który niejednokrotnie odpowiada za produkcję nawet połowy tamtejszego zapotrzebowania. Ten modus operandi zdaje się zauważać czeski biznes dopatrując się w nim okazji do zbicia kapitału.

Właścicieli biznesowych kolosów (grup PPF i EPH), Kellnera i Kretinskiego połączyły nie tylko towarzyskie relacje, udział w aferze Panama Papers (w gronie takich osobistości jak były prezydent Ukrainy, Petro Poroszenko, były premier Włoch, Silvio Berlusconi czy amerykański reżyser, Stanley Kubrick) czy słowackie interesy gazowe, które co roku gwarantują olbrzymie dywidendy. Ważnym elementem biznesowej układanki czeskich potentatów jest niemiecka spółka akcyjna LEAG, którą pozyskali od szwedzkiego koncernu energetycznego Vattenfall jesienią 2016 r.

Wówczas rząd szwedzki, znany z pryncypialności w sprawach ekologii, zdecydował, że chce sprzedać aktywa węglowe w ramach niemieckiej filii spółki, które generowały więcej CO2 niż cała energetyka Szwecji. Transakcja handlowa, z niewielkimi przeszkodami ze strony czeskich i mongolskich konkurentów oraz aktami sprzeciwu społecznego, głównie wśród aktywistów Greenpeace, przebiegła pomyślnie. Od tej chwili LEAG, przedsiębiorstwo z siedzibą w Cottbus, to największa energetyczna spółka na terenach byłego NRD i jeden z największych prywatnych podmiotów gospodarczych regionu. EPH i PPF poprzez LEAG władają kopalnią węgla brunatnego Lausitz oraz elektrowniami eksploatowanymi na terenie Zagłębia Łużyckiego. Wśród nich są elektrownia Schwarze Pumpe, zakład w Boxberg i Jänschwalde. Instalacje te w 2017 roku wyprodukowały 55 TWh, czyli 15% ówczesnego udziału ogólnokrajowej produkcji (dane Federalnej Agencji ds. Sieci). To mniej więcej tyle samo, ile w okresie roku zużywa Szwajcaria lub Dania i Irlandia.

Wirtuozeria czeskich krezusów polega przede wszystkim na tym, że w erze trwającej osławionej w świecie niemieckiej transformacji Energiewende, której celem jest zwiększenie udziału OZE kosztem węgla i atomu w miksie, inwestują oni w aktywa passé, które są wysokoemisyjne i czerpią z tego profity. Nie dość, że z powodu niestabilności źródeł odnawialnych włączane są nowe jednostki węglowe, to jeszcze istniejące mają się bardzo dobrze. Zresztą za wygaszenie funkcjonujących elektrowni rząd Angeli Merkel płaci sowicie. Zgodnie z „kompromisem węglowym” zakłady LEAG, Boxberg i Jänschwalde zostaną całkowicie wyłączone z systemu, za co Ministerstwo Gospodarki zapłaci Czechom rekompensatę w wysokości (!) 1,75 mld euro, czyli ok. 8 mld złotych. Z kolei, zgodnie z ustaleniami, wydobycie węgla przez MIBRAG ma zostać ograniczone do 2038 r. tylko o 1,5%. Jak więc widać, wiele wskazuje na to, że biznes oparty na brudnym surowcu będzie się jeszcze długo Panom K opłacał. Warto też pamiętać, że Komisja Europejska na inwestycje, które mają pomóc w transformacji kilkudziesięciu najbardziej uzależnionym od węgla regionom, w tym w szczególności Niemcom, Polsce i Czechom, obiecuje przeznaczyć środki w wysokości nawet 100 mld euro.

W centralnej części Niemiec EPH zasłynęło już kilka lat wcześniej. W 2011 r. spółka ogłosiła, że przejmuje resztę udziałów innego energetycznego giganta z Czech, ČEZ w niemieckim MIBRAG, zostając tym samym jego 100-proc. właścicielem. W wolnym tłumaczeniu skrót MIBRAG oznacza „Środkowoniemieckie przedsiębiorstwo węgla brunatnego”. Rzeczywiście, spółka ta odpowiedzialna jest za znaczącą część wydobycia lignitu w RFN. W 2018 r. było to ok. 19 mln ton, czyli mniej więcej ekwiwalent 30% polskiej produkcji tego najbrudniejszego ze wszystkich paliwa. MIBRAG jest też istotnym komponentem systemu gospodarczego centralnych Niemiec. Dzieje się tak za sprawą elektrowni Schkopau, której właścicielem jest… Daniel Kretinsky.

8 lat temu pochodzący z Brna menedżer nabył 42% udziałów w elektrowni, zaś zgodnie z ogłoszeniem z lutego 2020 r. jesienią następnego roku zostanie jej jedynym właścicielem. Instalacja w Schkopau napędzana jest węglem pobieranym z kopalni Profen, będącej częścią koncernu MIBRAG. Codziennie do elektrowni przybywa 18 pociągów z 22 tonami węgla brunatnego. Oba kompleksy odgrywają kluczową rolę w krwioobiegu regionalnego przemysłu, ponieważ trudno bez ich udziału wyobrazić sobie działalność zakładu energetycznego. Siłownia Schkopau o mocy prawie 1 GW dostarcza bowiem energię m.in. do dużych lokalnych zakładów chemicznych, a także zaopatruje w prąd i parę Deutsche Bahn AG.

Tak jak inne zakłady energetyczne i wydobywcze czeskiego konglomeratu, tak i saksońska elektrownia odpowiadają za wytwarzanie ogromnych ilości gazów cieplarnianych. Samo Schkopau emituje do powietrza 6 milionów ton CO2 rocznie (dane Federalnej Agencji Ochrony Środowiska, 2018 r.). Wpływ zakładów EPH na zmiany klimatyczne nie przeszkadza jednak Kretinskiemu. Szał zakupów kolejnych instalacji spalających węgiel trwa. W ubiegłym roku EPH zainwestowało w 1800 MW nowych jednostek opalanych tym paliwem, a ze wszystkich zakupów w branży energetycznej 94% nowych mocy stanowią źródła kopalniane.

Na wojnie z zielonymi

Trudno nazwać Daniela Kretinskiego denialistą czy negacjonistą klimatycznym. Z pewnością jednak nie należy on do osób sprzyjających działaniom na rzecz ochrony planety. Ekolodzy w mediach należących do Czecha nazywani są „zielonymi bolszewikami”. Nie pozostają jednak dłużni we wzajemnym obrzucaniu się obelgami. I tak dla przykładu czeski Greenpeace nazywa biznesmena „węglowym barbarzyńcą”. Dziennikarz śledczy francuskiego „Liberation” i autor biografii jednego z najbogatszych Czechów pod znamiennym tytułem „Pan K: Malé a velké aféry Daniela Křetínského” opisuje bohatera swojej książki jako „jednego z największych trucicieli w Europie”. Na te tytuły właściciel EPH przez lata ciężko sobie zapracował.

Wielokrotnie prezentowane w wywiadach i wypowiedziach publicznych poglądy są zupełnym zaprzeczeniem idei ekologicznych czy proklimatycznych. Optyka Kretinskiego na sprawy środowiskowe ma swoje odzwierciedlenie jednak nie tylko w medialnych deklaracjach, ale przede wszystkim w realnej, wieloletniej działalności. Zgodnie z danymi źródłowymi raportu autorstwa „Europe Beyond Coal” w 2018 r. EPH wyemitowało 64 mln ton dwutlenku węgla. Jest to równowartość wspólnych emisji Portugalii i Słowenii czy Szwecji i Chorwacji. I pomimo deklaracji „wchodzenia” w zieloną energię dokonywanych co rusz przez prezesa konglomeratu, EPH niezmiennie opiera działalność w branży na tradycyjnej, wysokoemisyjnej, węglowodorowej energetyce.

Dowodów na swój ekologiczny sceptycyzm Kretinsky dostarcza wiele. Na przykład Grenlandia według niego otrzymała swoją nazwę, ponieważ wiele wieków temu była w rzeczywistości zielona i nie było tam lodu, a teraz właśnie nadszedł czas powrotu do analogicznej fazy. Ale już wiemy, że to mistyfikacja. Wszyscy o tym wiedzą, w internecie argumentów podważających jego tezę nie brakuje. Jednak on zdania w tej kwestii nie zmienił, a przynajmniej nie uczynił tego publicznie. Jasne, jego biznesem jest energia konwencjonalna i węgiel, więc można byłoby zrozumieć, gdyby powiedział coś w stylu: „musimy wydobywać węgiel, choć wiem, że to nie jest dobre, ponieważ generuje zmiany klimatyczne, ale na tę chwile nie mamy jeszcze nic lepszego.” Ale tak nie jest. On po prostu dołącza do chóru przeciwników działań na rzecz ochrony klimatu i na zasadzie copy+paste powiela ich retorykę.

W wypowiedziach energetycznego magnata pojawiają się nierzadko wręcz apokaliptyczne wizje spowodowane przyspieszającą na kontynencie rezygnacją z węgla. „W Europie zamkniemy elektrownie, zwolnimy ludzi, będziemy mieć droższy prąd”. Ściganie Volkswagena za fałszowanie rezultatów emitowanych spalin uważa za bezsensowne. Według niego „ponad 90% emisji na Ziemi nie jest powodowanych przez człowieka w postaci spalania (…)”. Większą rolę w odpowiedzialności za zmiany klimatu w przeciwieństwie do transportu przypisuje rolnictwu oraz wylesianiu i pożarom lasów. I pewnie, gdyby nawet podjąć tę dyskusję i spróbować się spierać na argumenty, to ostatecznie usłyszymy stwierdzenie pokroju tego użytego w jego ostatnim wywiadzie, że europejskiej polityki w ogóle to nie interesuje i do problemów gospodarki leśnej się nie odnosi, a w sprawie pożarów Amazonii Unia nie zrobiła nic.

Węglowy baron

W moc „czarnego złota” wierzy nie tylko duet Kellner-Kretinsky. W pierwszej dziesiątce – nr 7 tegorocznego rankingu Forbesa – najbogatszych ludzi w Czechach uplasował się też jeszcze jeden przedsiębiorca, który węgiel potraktował jako sposób na biznes. Posiadacz największych zasobów węgla, które mają wystarczyć nawet do 2100 r., właściciel aktywnej na rynku energetycznym „Sev.en Energy AG”, pracodawca tysięcy Czechów zaangażowanych w branżę węglową. O kim mowa? O kolejnym czeskim potentacie energetycznym, Pavlu Tykaču.

Ten pochodzący z położonych w środkowej części kraju, Čelákovic inwestor flirt z węglowym biznesem rozpoczął od dołączenia – jako mniejszościowy udziałowiec – do grona akcjonariuszy kopalni lignitu w Moście. W 2006 r. było to 40%, a 4 lata później Czech został jedynym właścicielem spółki wydobywczej. Co ciekawe, do dziś w sieci można znaleźć, mrożące krew w żyłach filmiki z lat 70. i 80. ub. wieku, kiedy to miasto, którego historia sięga niemal tysiąca lat, pełne pięknych zabytków i wyjątkowej urody architektury było równane z ziemią z powodu zarządzonej eksploatacji odkrywkowej tamtejszych złóż.

W dalszej kolejności boss funkcjonującej wówczas spółki akcyjnej „Czech Coal Group” wdał się w spór, rozstrzygany przed Komisją Europejską, z półpaństwowym energetycznym gigantem ČEZ, a także poszedł na wojnę z wieloletnimi konkurentami z EPH. Konflikt z „České energetické závody a.s.” zakończył się porozumieniem, podobnie jak z grupą Daniela Kretinskiego. Wojna z EPH i PPF to już jednak zdecydowanie przeszłość. Zwłaszcza z właścicielem tej ostatniej grupy. Tykač w ostatnim wywiadzie dla magazynu „Reporter” potwierdził, że złożył wraz z Kellnerem wniosek o zakup słynnego browaru „Pilsner Urquell”.

W energetycznym portfelu ma on również elektrownię Chvaletice. Instalacja to 3. największy emitor CO2 w ojczyźnie wojaka Szwejka. O poważnej szkodliwości jednostki najlepiej świadczą dwa fakty. Po pierwsze, według najnowszych raportów zanieczyszczenie spowodowane działalnością elektrowni wbrew oczekiwanym trendom nie spada, a rośnie. W ciągu roku emisje dwutlenku węgla w 2017 r. wzrosły z 3,3 mln do 4,3 mln ton (dane Komisji Europejskiej). Po drugie, na początku roku przez dziennikarzy ujawniona została sensacyjna informacja. Twórca i administrator atakującej organizacje ekologiczne strony na Facebooku pod wymownym tytułem „Greenpiss” jest również autorem treści na fanpage’u „Severní energetická a.s.”. Przedsiębiorstwo to należące do Tykača jest właścicielem siłowni. Radek Kovanda, który stoi za prowadzeniem stron nie ukrywa, że „od czasu do czasu wystawia tylko niewielką fakturę”. Widać, że wizerunek zakładu Chvaletice atakowanego przez środowiska zielonych leży na sercu węglowemu krezusowi, więc z pewnością walka o image trującej elektrowni dopiero się rozkręca.

Transakcją, która ma przynieść duże profity Tykačowi jest gigawatowy zakład energetyczny Počerady. Mimo, że potencjalne przejęcie drugiej największej węglowej i najbardziej toksycznej elektrowni wzbudza wątpliwości polityków, naukowców i aktywistów ekologicznych, to biznesmen nie odpuszcza. Inwestycja ta jest o tyle istotna z punktu widzenia właściciela Sev.en Energy (SE), że może przynosić korzyści przez wiele następnych lat. Dopełnienie dostawcy paliwa pod postacią kopalni Vršanská, jego odbiorcą – elektrownią – stworzy w rękach czeskiego magnata węglowe eldorado. Czescy komentatorzy nazywają to połączenie „energetycznym perpetuum mobile.” O tym, że do akwizycji dojdzie do końca roku media poinformowały 22 października.

Tykač, kiedy 2 lata temu zakładał holding SE zapowiadał, że będzie mu on służył za okno na świat.  Na ekspansję na zagraniczne rynki energetyczne przygotował bagatela miliard euro. Największą część zaangażowania kapitałowego w nowe projekty miały stanowić zielone źródła energii. Skończyło się jednak w dużej mierze na deklaracjach. Poza planowaną budową magazynu energii, portfel Czecha w ramach Sev.en powiększył się m.in. o aktywa konwencjonalne – węglowe i gazowe – w Wielkiej Brytanii, Australii i USA. Grupa w 2019 r. odpowiadała za produkcję ponad 26 TWh energii, czyli tyle ile rocznie konsumuje Irlandia czy Chorwacja i Urugwaj.

Nic nie może przecież wiecznie trwać…

Czesi od początku transformacji ustrojowej budują swoją pozycję biznesową w świecie. Swoboda prowadzenia działalności gospodarczej będąca konsekwencją aksamitnej rewolucji wyzwoliła biznesową energię wśród naszych południowych sąsiadów. Nieznani wcześniej ze zręczności w prowadzeniu interesów, poza niewielkimi wyjątkami takimi jak koncern obuwniczy o zasięgu międzynarodowym „Bata”, okazali się finalnie wyjątkowo sprawni w tej dziedzinie. Ostatnie lata biegną w kraju nad Wełtawą pod znakiem rosnących fortun, często nazywanych oligarchami, biznesmenów robiących furorę na rynkach europejskich i światowych.

Potęgi czeskiego biznesu nie udałoby się zbudować bez udziału węgla. Surowiec ten stanowiło motor napędowy nie tylko dla wewnętrznego rozwoju kraju (napędził również emisje gazów cieplarnianych, które Czesi per capita mają czwarte najwyższe w Unii Europejskiej), ale również dla interesów najmożniejszych graczy rynku inwestycyjnego. Era schyłku energii konwencjonalnej wkracza w decydującą fazę. Czescy inwestorzy nie dość, że nie bardzo się tym przejmują, to wręcz widzą w dekarbonizacji okazję do zarobienia pieniędzy. I choć pewnie jeszcze przez następne lata w wielu miejscach świata węgiel będzie odgrywał kluczową rolę dla krajowych miksów, to będzie tracił na znaczeniu, a epoka dominacji wysokoemisyjnej energetyki w nadchodzącej przeszłości „se ne vrati”. Nie bez konsekwencji dla czeskich kapitalistów.

Piotr Gładysz

Reklama

Komentarze

    Reklama