Analizy i komentarze
Jedno pytanie do programu energetycznego Konfederacji: dobra, co dalej? [KOMENTARZ]
Czytając program energetyczny Konfederacji ma się wrażenie, że jest on przemyślany tylko na jeden ruch do przodu. Dlatego kluczowym pytaniem, które nasuwa się podczas lektury jest: dobra, ale co dalej?
Po sobotniej konwencji na stronie Konfederacji pojawił się program tejże partii, który zawiera sporo propozycji w zakresie energetyki. Przede wszystkim, warto docenić fakt, że Konfederacja stworzyła wreszcie szerszy program energetyczny – dotychczas jedynym postulatem transformacyjnym tego ugrupowania była budowa elektrowni jądrowych. Atom to oczywiście ważny krok – ale zbyt skromny, by uważać go za rozwiązanie wszystkich problemów polskiej energetyki. Teraz Konfederacja proponuje znacznie więcej.
Ugrupowanie Bosaka, Brauna i Mentzena wskazuje, że wskutek transformacji, którą rozpoczyna Polska „prąd ma być wytwarzany przy pomocy źródeł pogodowozależnych oraz atomu i gazu (do których paliwo musi być sprowadzane z zagranicy). To tak naprawdę oznacza uzależnienie Polski od importu energii w postaci paliw oraz technologii i komponentów do produkcji elektrowni wiatrowych i słonecznych". Tę uwagę warto osadzić w pewnym kontekście. Po pierwsze, uzależnienie energetyczne jest szkodliwe wtedy, gdy może tworzyć przestrzeń do nacisku czy szantażu dostawców względem odbiorców. W przypadku paliw kopalnych, o takie warunki bardzo prosto: wynika to m.in. ze specyfiki transportowej tych nośników energii, które do szerokiego przesyłu wymagają specjalnej infrastruktury (rurociągów, terminali, tłoczni itp.). W przypadku technologii odnawialnych tego problemu nie ma. Rynek dostawców (poza fotowoltaiką, w której dominują Chiny) jest też znacznie bardziej zróżnicowany, a polska gospodarka ma możliwości wejścia w łańcuchy dostaw. Po drugie, uzależnienie od importu paliwa jądrowego tworzy marginalne zagrożenie. Materiał ten jest kupowany w ramach wspólnych zakupów EURATOM, co zabezpiecza de facto wszystkie państwa UE korzystające z elektrowni jądrowych. Co więcej, Polsce zaoferowano budowę własnej fabryki paliwa jądrowego – zrobiła to strona koreańska. Warto też nadmienić, że paliwo jądrowe można importować z zapasem na długie lata. Po trzecie, Polska nie ma możliwości, by pokrywać swoje zapotrzebowanie energetyczne z własnych źródeł: nie posiada bowiem dostatecznie dużo zasobów paliw kopalnych możliwych (technicznie i ekonomicznie) do wydobycia – nawet węgiel kamienny trzeba importować. Można więc postawić pierwsze pytanie „co dalej?". Jak Polska ma walczyć z uzależnieniem importowym w energetyce, skoro nie jest i nie będzie w stanie stworzyć autarkii w zakresie zaopatrzenia w energię i technologie?
Dalej Konfederacja zauważa problem tzw. luki wytwórczej. „Rosnąca ze względu na zamykanie kolejnych bloków węglowych luka generacyjna będzie od 2025 roku zmuszać nasz kraj do jeszcze większego importu prądu oraz surowców z innych krajów" – wskazuje partia. Cieszy, że kwestia ta została dostrzeżona, bo jawi się ona jako największe zagrożenie dla polskiego sektora energetycznego w krótkiej perspektywie. Warto jednak nadmienić, z czego ono wynika. Luka generacyjna to przede wszystkim pochodna niedostosowania polskiego miksu wytwórczego do zmiany w tzw. rynku mocy, czyli unijnym mechanizmie, który do 2025 roku (Polsce być może uda się wywalczyć przedłużenie tego systemu do 2028 roku) dopuszcza wspieranie elektrowni węglowych za samą gotowość tych jednostek do pracy – co pomaga ekonomicznie ich operatorom. Po zakończeniu tego wsparcia wiele polskich bloków węglowych straci rentowność. Jednakże luka generacyjna to także konsekwencja fatalnego stanu polskiej elektroenergetyki – 70 bloków na węglu działających obecnie w systemie energetycznym Polski powinno się już teraz wyłączyć, bo wykroczyły one poza swój wiek projektowy. Średnia wieku polskich jednostek węglowych to 50 lat. Dlatego też transformacja energetyczna wynika nie tylko z prawa Unii Europejskiej, ale także z technicznego stanu polskiej elektroenergetyki. Także znów można zapytać: co dalej ze starzejącą się energetyką węglową? W jaki sposób rozwiązać ten problem, skoro widzimy – np. po przykładzie elektrowni w Ostrołęce – że nowych bloków węglowych w Polsce nie będzie się budować?
„Niszczenie zasobnych w dobrej jakości węgiel kopalń i likwidacja własnej energetyki nie przyczyni się do wzrostu gospodarczego" – twierdzi Konfederacja, ale pomija fakt, ze polskie górnictwo utrzymuje się na powierzchni siłą potężnych subsydiów publicznych. To właśnie stopniowe zamykanie tego sektora ma szanse uwolnić dużo środków, które obecnie są pochłaniane przez sektor, który w dużej mierze jest trwale nierentowny. W ciągu ostatnich 30 lat utrzymanie górnictwa i energetyki węglowej kosztowało polskiego podatnika 260 mld zł. Jeśli doda się do tego koszt ostatnich programów wsparcia dla odbiorców węgla kamiennego oraz środki wyasygnowane dla spółek na cel interwencyjnego importu węgla, to kwota ta zwiększa się do ok. 300 mld zł. Trzeba zatem postawić pytanie: co dalej z górnictwem, które jest trwale nierentowne?
Dalej Konfederacja jasno oponuje odchodzeniu Polski od węgla. Jako argument podaje m.in. nowe bloki w Turowie, Opolu, Jaworznie czy Kozienicach. Warto zauważyć, że w trzech z czterech wyliczonych tutaj przypadków doszło do problemów rzutujących na możliwość działania tych elektrowni. Turów jest przedmiotem postępowania dotyczącego potencjalnej wadliwości decyzji środowiskowej, nowy blok w Jaworznie nieustannie ulega awariom i stał się powodem sporu między operatorem i dostawcą, blok w Kozienicach doznał pod koniec 2022 roku poważnej awarii i został odstawiony na dłuższy czas. Historie te dość mocno kontrastują z hasłem „stabilność i nowoczesność", którym Konfederacja opatrzyła ten rozdział swojego programu. Można też zastanowić się, co dalej z takimi jednostkami, jak chociażby Elektrownia Bełchatów, która ma już wyznaczone terminy odstawiania kolejnych bloków (ma zostać całkowicie zamknięta do 2036 roku).
Partia Bosaka, Brauna i Mentzena twierdzi, że Polska może wypracować sobie osobną ścieżkę transformacji energetycznej poprzez „zakwestionowanie Pakietu Klimatyczno-Energetycznego UE (...)", czyli np. zawieszenie systemu ETS. Niestety, w planie energetycznym Konfederacji nie ma wskazówek, jak to zrobić. Ramy prawne UE nie pozwalają państwu członkowskiemu jednostronnie zrzucić z siebie rygorów poszczególnych aktów prawa. Pozostają tu zatem dwie opcje: albo Polska zbierze dostatecznie dużą koalicję innych państw członkowskich i zmieni klimatyczne prawodawstwo unijne, albo wyjdzie z UE. Warszawa wielokrotnie próbowała pierwszego scenariusza (np. w kwestii ETS), ale wysiłki te spełzły na niczym. Tymczasem głosowania w Radzie UE nad elementami pakietu Fit for 55 pokazuje, że Polska jest osamotniona ze swoim sprzeciwem wobec nowych unijnych przepisów klimatycznych. Z kolei wyjście z UE – abstrahując od katastrofy ekonomicznej i politycznej, które za sobą pociągnie – nie uwolni polskiej gospodarki od wpływów polityki klimatycznej UE. Dalej będzie ona podmiotem np. takich regulacji, jak mechanizm cła węglowego (CBAM). Zasadne jest zatem pytanie: co dalej po tym „zakwestionowaniu"?
Konfederacja wskazuje, że „jednym z kluczowych kryteriów w wyborze technologii do produkcji energii powinna być opłacalność". Trudno pożenić ten postulat z jednoczesnym wspieraniem energetyki węglowej, która w obecnym układzie europejskiego rynku energii się praktycznie nie opłaca – o czym świadczą chociażby ceny na polskim rynku dnia następnego. Dalej można przeczytać, że elektrownie wiatrowe czy fotowoltaiczne są masowo dotowane, co poprawia ich konkurencyjność. Cóż, ten argument nie uwzględnia drastycznego spadku kosztów np. paneli fotowoltaicznych, które stały się na tyle tanie, że przy względnie niewielkim wsparciu (max. 5000 zł na instalację) zagościły na co piątym polskim domu. Co więcej, spodziewane ceny energii sprawiają, że wsparcie bezpośrednie dla fotowoltaiki w Polsce praktycznie nie jest potrzebne – wystarczy oferowana przez panele szansa uniknięcia podwyżek cen prądu. „Zamiast obciążać portfele podatników inwestowaniem w nieefektywne źródła energii, które nie powstałyby bez specjalnych dotacji, powinniśmy skupić się na ich opłacalności" – pisze Konfederacja. Zdanie to można interpretować jako uderzenie... w węgiel. Bez państwowych dotacji i specjalnego wsparcia w postaci np. umów społecznych z górnikami czy blokowania rozwoju wiatraków sektor ten kurczyłby się znacznie szybciej. Czy zatem Konfederacja chce dalej utrzymywać nieefektywne sektory pokroju górnictwa?
Konfederacja twierdzi, że inwestowania w OZE domaga się „ideologia klimatyczna", a „ekologiczność wiatraków i fotowoltaiki" jest mocno dyskusyjna ze względu na koszty środowiskowe produkcji i recyklingu. Jednakże czynniki te są wliczane w np. statystyki intensywności emisji z tych źródeł opracowywane przez IPCC, a pomimo tego wiatraki i panele słoneczne – obok energetyki jądrowej – wciąż cechują się najniższym śladem środowiskowym. W programie Konfederacji znaleźć można także propozycję usunięcia barier prawnych i administracyjnych dla geotermii. Problem polega na tym, że w Polsce technologie te nie są blokowane prawnie – trudnością stojącą na pozyskiwaniu energii geotermalnej jest niska temperatura wody przy ekstrakcji, co pozwala przekierowywać ją jedynie na cele ciepłownicze lub rekreacyjne, ale nie do produkcji energii elektrycznej. Dlatego też na pytanie „co dalej po usunięciu barier ws. geotermii" odpowiedź nasuwa się sama: otóż niewiele.
Ostatnia część dokumentu dotyczy energetyki rozproszonej, którą Konfederacja chce uwolnić za pomocą zmniejszenia regulacji i biurokracji. Tu znowu można odpowiedzieć na pytanie, co dalej: zdjęcie prawnych ograniczeń np. w zakresie energetyki wiatrowej spowoduje gwałtowny wzrost mocy w tej technologii – pytanie, czy polski system elektroenergetyczny jest już na to gotowy.
Patrząc całościowo na program energetyczny Konfederacji warto zauważyć progres tego ugrupowania, które diagnozuje już szereg problemów związanych z polską energetyką. Partia Bosaka, Brauna i Mentzena dostrzega już np. rozwój źródeł energii spoza sfery paliw kopalnych, diagnozuje konieczność transformacji, nie oponuje jednoznacznie wobec rozwoju np. energetyki wiatrowej. Jednakże postulowane przez nią działania wciąż zasadzają się na paradygmacie rynku energetycznego, który już nie istnieje. Świat (nie tylko UE, ale też Chiny czy USA) idzie w kierunku opierania cen energii na zasadzie „kto emituje – ten płaci". Polska musi się do tej zmiany przygotować. W swoim obecnym programie (oraz w wewnętrznych ustaleniach) Konfederacja może teraz przedstawiać dowolne wizje, bo wie, że nie idzie po władzę. Tzn. zapewne wejdzie do Sejmu z dobrą, w miarę liczną załogą i - w zależności od wyników innych ugrupowań - może wpływać znacząco na poszczególne głosowania, może ugrać sobie wpływy w spółkach czy niektórych resortach, ale zdaje sobie przy tym sprawę, że będzie w tym wszystkim młodszym partnerem. Partnerem, który musi jeszcze trochę poczekać, aż coraz więcej wyborców zniechęci się nakręcaną przez Kaczyńskiego i Tuska polaryzacją. To właśnie w tych ludzi celuje Konfederacja: coraz bardziej zbyt prawicowych na PiS, coraz bardziej zbyt liberalnych na Platformę. A przede wszystkim: na zmęczonych nieustannym wałkowaniem tego samego przez tych samych. Dlatego pytanie do liderów tej partii brzmi: dobra, co dalej? Bo te pierwsze kroki zostały zasygnalizowane. Ale kolejne są już zagadką.