Reklama

Gaz

Imitacja wojny gazowej. Głośne echo werdyktu ze Sztokholmu

FOT. GAZPROM.RU
FOT. GAZPROM.RU

Przyczyn zaostrzenia retoryki Gazpromu jest wiele, choć bezpośrednim impulsem do tego są problemy technologiczne rosyjskiego systemu gazociągów oraz upokarzająca porażka przed Trybunałem. Ryzyko kryzysu zostanie prawdopodobnie szybko zażegnane. Szanse Kremla na uniknięcie implementacji postanowień orzeczenia są iluzoryczne, choć może zostać rozciągnięta w czasie. W dłuższym terminie prawdziwa batalia toczyć się będzie nadal o przyszłość projektu Nord Stream–2 i roli tranzytowej Ukrainy.

Krzyk rozpaczy Gazpromu

W dniu ogłoszenia werdyktu przez Trybunał Arbitrażowy w Sztokholmie przedstawiciele rosyjskiej spółki oświadczyli, że „wyrażają brak zgody z daną decyzją i będą bronić swych praw na wszystkie dostępne prawem sposoby”. Gazprom otwarcie poddał w wątpliwość orzeczenie, które jego zdaniem „łamie podstawowe zasady prawa szwedzkiego”. Wczoraj Aleksiej Miller poszedł jeszcze dalej oświadczając, że podejmując „asymetryczną decyzję, Trybunał kierował się podwójnymi standardami”. Miller zapowiedział także nagłe rozpoczęcie w tymże Trybunale Arbitrażowym procedury wypowiedzenia obydwu umów z Naftohazem – na kupno surowca i jego tranzyt do krajów UE i Turcji. Zwraca uwagę, że w jednym i tym samym komunikacie opublikowanym na Twitterze Gazpromu, Miller oskarża Trybunał o „podwójne standardy” i zapowiada początek procedury rozerwania kontraktów, która ma mieć miejsce w tym samym Trybunale, co jest wyjątkowo absurdalne. Wypowiedzi nie pozwalają wykluczać nieprzemyślanych i nieprzewidywalnych kroków Gazpromu – ociągania się z wykonaniem werdyktu lub nawet całkowitej odmowy jego zrealizowania.  

Potwierdzeniem tego są inne kroki Gazpromu wobec Ukrainy zanotowane w ostatnim tygodniu. Natychmiast po ogłoszeniu werdyktu, rosyjska spółka jednostronnie uchyliła wniosek Naftohazu o kupno surowca w marcu 2018 roku i zwróciła dokonaną przez ukraińską firmę przedpłatę. Dostawy te miały być zrealizowane na skutek poprzedniego orzeczenia sądu w Sztokholmie opublikowanego w grudniu 2017 roku. Krok Gazpromu może oznaczać, że firmy nie wznowią współpracy nawet w ramach pomniejszonych przez Trybunał w grudniu wolumenów gazu (od 4 do 5 mld m3 rocznie) w ramach formuły take or pay.

Ponadto Ukrtranshaz poinformował, że Gazprom ignoruje zobowiązania dotyczące ciśnienia w rurach po rosyjskiej stronie granicy przesyłających gaz do krajów UE i Turcji. Proceder ten ma zazwyczaj miejsce pod koniec każdego miesiąca, gdy operator systemu jest zobowiązany do bilansowania wolumenów przesyłanego na zachód surowca. Ewentualne rozbieżności między ilościami zakontraktowanego gazu, a fizycznie dostarczonymi za zachodnią granicą surowcem stawiałyby w złym świetle reputację Ukrainy jako państwa tranzytowego. Kijów uzupełnia te niedobory własnym gazem, co wymaga stałej kontroli przesyłu przez dyspozytorów w czasie rzeczywistym. Jest to dość kłopotliwe, bo operator nie może także przesyłać więcej gazu, co byłoby uznane za kontrabandę. Z kolei Gazprom kompensuje te niedobory na początku kolejnego miesiąca. Jednak tym razem sytuacja jest nieco inna, bo 1 i 2 marca Gazprom nie tylko nie zrekompensował niedoborów, ale nadal utrzymuje niższe ciśnienie w gazociągach. Sugeruje to, że problem jest nieco poważniejszy niż zazwyczaj.

O co chodzi Gazpromowi?

Taka sekwencja wydarzeń: druzgocący dla Gazpromu wyrok sądowy, absurdalne komunikaty spółki i prowokowanie problemów w ukraińskiej GTS, zmuszają do pochylenia się nad tematem prawdziwych celów tych posunięć Kremla. Przyczyn wyjaśniających taką postawę Gazpromu jest sporo i należy je traktować kompleksowo.

FRUSTRACJA I NERWOWOŚĆ. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że takie działania są wyrazem frustracji Gazpromu po ogłoszonym werdykcie, dodatkowo spotęgowanej czynnikami prestiżowo-psychologicznymi. Spór był bowiem bardzo długi i pod względem finansowym – największy w historii. Orzeczenie jest szczególnie upokarzającym dla rosyjskiej spółki, bo ta od lat oskarżała Ukrainę o „kradzież” gazu, a sąd orzekł, że to Gazprom jest winien ukraińskiej spółce 2,56 mld USD. Jeszcze istotniejszym jest, że werdykt dotyczył jednego z najważniejszych elementów toczonej przez Rosję wobec Ukrainy wojny hybrydowej. Taka wersja jest wysoce prawdopodobne i tłumaczy nerwowość w działaniach Kremla, ale nie może być uważana za jedyną.

PRÓBA SPROWOKOWANIA KRYZYSU W UKRAIŃSKIEJ GTS. Manipulacje z ciśnieniem w gazociągach i zerwanie dostaw gazu przewidzianych w grudniowym orzeczeniu Trybunału, tylko teoretycznie mogłyby wywołać sytuację kryzysową w ukraińskim systemie gazociągów. Tym bardziej, że temperatura powietrza jest dość niska, co dodatkowo zwiększa takie ryzyko. Jednak należy podkreślić, że Ukraina jest do obecnego sezonu opałowego przygotowana bardzo dobrze – według stanu na 1 marca w podziemnych przechowalniach gazu na Ukrainie jest jeszcze 9,8 mld m3 gazu, czyli o 1,6 mld m3 więcej niż przed rokiem o tej samej porze. Takie zapasy są absolutnie wystarczającymi zarówno dla stabilnej pracy GTS, jak i dla zapewnienia tranzytu rosyjskiego surowca do krajów UE i Turcji.

Jednocześnie z uwagi na planowane od 1 marca, ale zerwane przez Gazprom dostawy z Rosji, a także bezprawne obniżenie przez Rosjan ciśnienia w gazociągach tranzytowych, Naftohaz potrzebuje około dwóch dni, by podnieść większe od zaplanowanych ilości gazu z podziemnych przechowalni. Przechowalnie mają ograniczenia co do tempa wypompowywania surowca. Nie jest to zatem kwestia „być albo nie być” ukraińskiej GTS, ani nie zagraża to bezpieczeństwu tranzytu. Wymusza jednak szereg doraźnych i natychmiastowych zabiegów władz w Kijowie: zmniejszenia zużycia gazu na potrzeby ciepłownictwa (skutkujące zmniejszeniem temperatury w mieszkaniach o ok. 1-2 stopnie Celsjusza), zastąpienia gazu mazutem na elektrowniach cieplnych czy też ograniczenia potrzeb sektora komunalnego (w większości regionów odwołano zajęcia szkolne do 6 marca). Zatem, szanse Gazpromu na wywołanie poważnej sytuacji kryzysowej w ukraińskiej GTS są bliskie zeru. Jedynym czynnikiem nie pozwalającym wykluczyć takiego scenariusza mogą być akcje dywersyjne – zarówno fizyczne uszkodzenie odcinków magistrali, jak i ataki cybernetyczne, zwłaszcza na centra dyspozycji Ukrtranshazu.

CIOS W REFORMĘ GAZOWĄ NA UKRAINIE. Jak wiadomo, jeden z głównych punktów reformy gazowej nad Dnieprem – dokończenie rozdziału właścicielskiego w Naftohazie (czyli tzw. unbundling) jest ściśle związany z zakończeniem postępowania przed Trybunałem Arbitrażowym. Rządowe rozporządzenie nr 496 z lipca 2016 roku określające plan unbundling zakłada, że niektóre finalne kroki w tym zakresie są uzależnione od daty „wejścia w życie ostatecznego werdyktu Trybunału Arbitrażowego”. Teoretycznie, zatem Gazprom stwarza pożywkę dla przeciwników reformy gazowej na Ukrainie, którzy będą mogli teraz posiłkować się na rzekomy brak „ostatecznego orzeczenia” lub jego „wejścia w życie”, co mogłoby odwlec dokończenie podziału Naftohazu. W tym przypadku możemy mówić zaledwie o możliwościach pośredniego wpływania na sytuację przez Gazprom. Główne siły zaangażowane w unbundling na Ukrainie, mimo różnego spojrzenia na szczegóły dotyczące jego przeprowadzenia, nigdy nie podważały sensu samego rozdziału właścicielskiego. Dlatego podobne oczekiwania rosyjskiej spółki wydają się całkowicie płonne.

WYBORY W ROSJI. Jak wiadomo, temat statusu wielkomocarstwowego Rosji zawsze był wykorzystywany do celów elektoralnych w tym kraju. Zaplanowane na 18 marca tego roku wybory prezydenta niektórzy obserwatorzy nazywają „wyborami Władimira Putina”, co mówi wiele o szansach pozostałych kandydatów. Jednak Kremlowi niezwykle zależy na podkreśleniu swojej mocnej pozycji w Rosji i „legitymizacji społecznej”, co może dać mu osiągnięcie co najmniej tak dobrego rezultatu, jak na poprzednich wyborach. Druzgocąca porażka przed Trybunałem i to z rąk demonizowanej w Rosji Ukrainy, zupełnie się nie wpisuje w te starania. Być może właśnie dlatego Moskwa usiłuje stworzyć iluzję, że „werdykt nie jest ostateczny”, co pozwoli zakomunikować wyborcom o „postawieniu na swoim” mimo faktycznej klęski.

CZĘŚCIOWA NIEWYDOLNOŚĆ EKSPORTOWA ROSJI. Jeden z najbardziej niedocenianych i zapomnianych czynników, który ma bardzo dużą rację bytu. Od dawna wiadomo, że rosyjski system gazociągów ma pewną przypadłość technologiczną, która daje się we znaki tylko wtedy, gdy spełnionych jest kilka warunków jednocześnie. Chodzi o sytuację występującą zazwyczaj pod koniec sezonu opałowego (potencjalnie luty-marzec), gdy zapasy gazu uległy skurczeniu, a wraz z nimi wynikają trudności z utrzymaniem odpowiednio wysokiego ciśnienia w rosyjskich gazociągach. Ponadto warunkiem do takiej sytuacji jest długotrwałe obniżenie temperatury w europejskiej części Rosji, na Ukrainie (jako głównym szlaku tranzytowym) i w Europie, która odczuwa wówczas większe potrzeby. Takie przesłanki powodują, że na tle zwiększonego zapotrzebowania krajowego, rosyjski system gazociągów nie zawsze jest w stanie sprostać zakontraktowanym na eksport ilościom surowca i w konsekwencji tłoczy mniej gazu niż powinien w kierunku zachodnim. Gazprom mógłby uciec się do ograniczenia zużycia na rynku wewnętrznym, ale w świetle kampanii wyborczej najpewniej zdecydowano, że mogłoby to nie wpłynąć dobrze na rezultat wyborczy urzędującego prezydenta.

Podobna sytuacja w przeszłości wynikała wielokrotnie, a ostatnio miała miejsce w lutym 2012 roku. Rosyjski monopolista prosił wówczas o wyrozumiałość partnerów w Europie, ale ze zrozumiałych względów nie lubi, gdy mu się to wypomina. Wtedy jednak nie przykuwało to uwagi społecznej, bo Rosja miała przed sobą zupełnie inną Ukrainę, która pomogła Gazpromowi rozwiązać ten problem. Obniżanie ciśnienia przez Gazprom, które według oficjalnych danych Ukrtranshazu, w ciągu ostatniego miesiąca było regularnym i nasiliło się pod koniec lutego, to dość twardy argument uwiarygadniający tę wersję. Zatem, wiele wskazuje na to, że podejmując próbę sprowokowania nowej wojny gazowej w Europie, Gazprom kierował się m.in. chęcią ukrycia własnej niewydolności eksportowej. Co więcej, należy to uznać za bezpośrednią przyczynę całej „afery”.

PRÓBA ZASTRASZENIA NAFTOHAZU I UE. Jedna z kluczowych motywacji, za którą kryją się co najmniej dwa elementy:

  • Gazprom liczy, że tak mocna zagrywka pozwoli posadzić ukraińską spółkę za stół negocjacyjny, co otworzyłoby drogę do zniwelowania negatywnych skutków orzeczenia Trybunału. Nie wiadomo jakie cele szczegółowe stawia sobie Gazprom w tym kontekście, ale można domniemywać, że chodzi o uniknięcie spłaty odszkodowania „żywymi pieniędzmi” i zastąpienie ich barterem. Trudno precyzyjnie rokować, jakie są perspektywy takich planów, bo szczegółowe zapisy kontraktów, a także ich dodatki, pozostają niejawne, podobnie jak sam tekst werdyktu. Można jednak z całą pewnością stwierdzić, że to Kijów trzyma teraz większość atutów w ręku. Zaczepki Kremla nie zrobiły na władzach ukraińskich niemal żadnego wrażenia i prawdopodobieństwo skuteczności Gazpromu w zakresie ich zastraszenia i w konsekwencji zwiększenia elastyczności Ukrainy należy uznać za bardzo niskie. Regulacje prawne zawarte w kontraktach i werdykcie mogą zaś teoretycznie stwarzać przestrzeń do przeciągania implementacji orzeczenia. Jednak na ile ten czynnik może odegrać rolę, mogą oceniać prawnicy szczegółowo znający treść wspomnianych dokumentów. Bardziej prawdopodobnym wydaje się to, że takimi posunięciami Gazprom pogorszy swoją pozycję i poniesie straty wizerunkowe i spotęguje swe zobowiązania finansowe wobec Naftohazu związane ze zwłoką w realizacji orzeczenia.  
  • Rosyjski koncern zakłada, że zachodnioeuropejskie elity w perspektywie długoterminowej zechcą uniknąć problemów związanych z dostawami rosyjskiego gazu i ostatecznie przekonają się do poparcia Nord Stream–2 i Turkish Stream. Deklaracje Gazpromu mają na celu jasne zakomunikowanie zachodnim odbiorcom gazu, że tranzyt przez terytorium Ukrainy jest obarczony sporym ryzykiem. Takie zamierzenia potwierdzają też katastroficzne tytuły w prasie rosyjskiej („Ucierpi pół Europy”, „Gazowa eskalacja”, „Nowa wojna gazowa” itp.) mające na celu podgrzewać atmosferę i oddziaływać psychologicznie na decydentów w Europie. Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia i zachowanie elit w takich krajach jak Niemcy czy Austria, nie da się wykluczyć, że to przeświadczenie Kremla ma pewne podstawy. Z drugiej strony, Ukraina, a także inne państwa sprzeciwiające się powstaniu nowych gazociągów eksportowych, mogą (i nawet powinny) wykorzystać te wydarzenia do przechylenia szali na swoją korzyść w walce o los projektów Gazpromu. Można nawet powiedzieć, że tak nerwowe ruchy rosyjskiej spółki to prezent dla państw zabiegających o krach NS–2. Są, bowiem wyjątkowo twardym dowodem na nieprzewidywalność Kremla i jego determinację do otwartego łamania i ignorowania decyzji uznanych instancji sądowych. Tak poważna dyskredytacja wizerunku Gazpromu, powinna otrzeźwić decydentów w krajach UE, zwłaszcza nad Renem. Zwraca uwagę, że buńczuczne wypowiedzi Millera zostały kilka godzin potem stonowane przez rzecznika prasowego koncernu Siergieja Kuprianowa oraz ministra energetyki FR Aleksandra Nowaka. Gazprom zatem w pełni rozumie ryzyko dyskredytacji i zapewne teraz zechce przenieść dyskurs za szeroko rozumiany stół negocjacyjny. Tak czy inaczej, batalia o los NS–2 i przyszłość tranzytową Ukrainy jest tak naprawdę strategicznym celem zarówno dla Moskwy, jak i Kijowa i pozostanie główną osią ich dalszych zmagań gazowych.

Wnioski i perspektywy

Przyczynę zaostrzenia retoryki Kremla należy upatrywać w szeregu czynników, o których mowa powyżej. Bezpośrednim impulsem do takich działań jest częściowa niewydolność eksportowa rosyjskiej GTS spotęgowana klęską w Sztokholmie. Całą sytuację można nazwać co najwyżej imitacją wojny gazowej. Jeśli nie dojdzie do skutecznych dywersji, ukraińska GTS z łatwością ustabilizuje sytuację. Bezsporną korzyścią dla Kremla będzie zaś mobilizacja elektoratu wokół Władimira Putina, która jest jednym z celów pośrednich zaostrzenia kursu.

Wraz z ustępowaniem mrozów język Moskwy stopniowo powróci do „normalności”. Kwestią otwartą pozostaje, na jak długo Gazpromowi uda się odwlec wykonanie orzeczenia Trybunału – dokładnych ocen w tym zakresie mogą dokonywać prawnicy znający dokładną treść kontraktów i werdyktu. Formalnie Kremlowi może się udać posadzenie za stół negocjacyjny Naftohazu i UE, ale Gazprom ma obecnie w ręku tak słabe karty przetargowe, że jego szanse na wymuszenie ustępstw są iluzoryczne. Stanowisko Moskwy ostatecznie „zmięknie” po wyborach prezydenckich w Rosji.

Osobnym zagadnieniem jest wpływ bieżącej sytuacji na perspektywy projektu Nord Stream–2. Nie da się wykluczyć, że elity zachodnioeuropejskie ulegną temu słabo rozgrywanemu przez Moskwę szantażowi i ostatecznie przekonają się do projektu. Jednak bardziej prawdopodobne, że efekt zabiegów rosyjskich będzie zgoła odmienny i wpłynie na wzrost sceptycyzmu wobec Gazpromu. Imitacja kryzysu pokazała dobitnie po raz kolejny, że Kreml wykorzystuje gaz jako oręże polityki.

Warto skoncentrować uwagę wokół gromadzonych przez Naftohaz dowodów łamania zobowiązań ze strony Gazpromu. Obniżone ciśnienie i zerwanie dostaw wiąże się bowiem z szeregiem implikacji prawnych, które bez wątpienia będą wykorzystane przez ukraińską spółkę w dalszej batalii z Gazpromem, a w sensie taktycznym mogą zwiększyć zobowiązania finansowe rosyjskiego koncernu wobec Naftohazu.

W świetle interesów Ukrainy, a także Polski i innych krajów zainteresowanych zablokowaniem NS–2, państwa te powinny skrzętnie wykorzystać zaistniałą sytuację (w tym dowody zebrane przez Naftohaz) do osłabienia pozycji Moskwy. W perspektywie długoterminowej działania Gazpromu mogą się okazać prezentem, który pozwoli zadać decydujący cios w dyskusji dotyczącej przyszłości NS–2. Ale wymaga to skoordynowanej i systematycznej ofensywy dyplomatycznej i informacyjnej na arenie międzynarodowej. Warszawa powinna wybudować stały kanał komunikacji w tym zakresie z Kijowem. Należy podkreślić, że na razie Ukraina informacyjnie rozgrywa obecne okoliczności bardzo sprawnie. Prezydent, rząd i Naftohaz ściśle koordynują swoje działania, co jest rzadkością. Rokuje to dość dobrze dla Kijowa w kontekście przyszłych zabiegów na arenie międzynarodowej wokół NS–2.   

Taktyczną korzyścią, którą może uzyskać PGNiG i pozostałe polskie firmy sprzedające gaz na Ukrainę, jest zwiększenie przestrzeni dla takich dostaw na skutek możliwego ostatecznego zerwania dostaw rosyjskiego gazu na Ukrainę na lata 2018–2019. Według stanu na 3 marca nie jest jednak jasne czy dostawy Gazpromu dojdą do skutku.

Reklama

Komentarze

    Reklama