Reklama

Atom

Czas na słońce i wiatr. Atom nam w tym pomoże – polemika z Tygodnikiem Powszechnym [KOMENTARZ]

Fot.: Flickr.com
Fot.: Flickr.com

Cały świat odchodzi od atomu, podczas gdy Polska brnie w tę ślepą uliczkę – taka myśl przyświeca okładkowemu artykułowi „Atom wyśniony, atom przespany” Marka Rabija w Tygodniku Powszechnym. Autor walcząc z mitami o atomie sam jednak nie uchronił się od poważnych błędów.

„Polska elektrownia atomowa od trzech dekad pozostaje w sferze planów. Rząd PiS zapowiada, że ją zbuduje – mimo że coraz więcej przemawia za tym, by tego nie robić” – zapowiada lead artykułu opublikowanego na łamach Tygodnika Powszechnego. Następnie autor przytacza szereg argumentów na poparcie swojej tezy o bezzasadności budowy elektrowni jądrowej w Polsce. Przyjrzyjmy się im z bliska.

Fiński ból głowy

Autor ukazuje nam historię budowy bloku 3 elektrowni jądrowej w fińskim Olkiluoto. W jej trakcie nie tak poszło niemal wszystko. Budżet wzrósł kilkakrotnie, a komunikaty prasowe o kolejnych opóźnieniach stały się już niemal rytuałem inwestora.

I trudno zarzucić autorowi, że pisze nieprawdę, gdy podaje w artykule kompromitujące dane o opóźnieniach i wzroście kosztów. Parę faktów jednak umknęło uwadze Marka Rabija.

Po pierwsze, kluczowe znaczenie ma generacja reaktora, o którym mówimy. W latach 40. I 50. XX wieku powstawać zaczęły pierwsze reaktory o charakterze doświadczalnym, których konstrukcja była jak na dzisiejsze czasy dosyć prymitywna, a środki bezpieczeństwa ograniczone. Dziś nazywamy je reaktorami I generacji.

II generację stanowią komercyjne reaktory zbudowane przed katastrofą w Czarnobylu, która dla energetyki jądrowej była momentem przełomowym. Dziś są to najczęściej spotykane reaktory, choć ich bezpieczeństwo zostało po Czarnobylu znacznie poprawione.

Wreszcie dochodzimy do reaktorów III generacji. Obecnie są to najnowocześniejsze konstrukcje z wysoce wyrafinowanymi systemami bezpieczeństwa oraz znacząco poprawioną efektywnością funkcjonowania. Do ich rozwoju przyczyniła się potrzeba poprawy bezpieczeństwa po katastrofie w Czarnobylu oraz konieczność obniżenia kosztów produkcji energii elektrycznej. Zwiększono również żywotność reaktorów, która wynosi od 60 do aż 120 lat.

Jak to się łączy z fińskim przykładem zaprezentowanym w Tygodniku? Otóż w momencie rozpoczęcia prac nad budową bloku nr 3 elektrowni Olkiluoto, jej reaktor miał być pierwszą instalacją III generacji w Europie, a gwoli ścisłości – generacji III+. Nie była to standardowa inwestycja w kolejny reaktor, lecz projekt pionierski. Porównywanie go do planowanej w Polsce budowy reaktora generacji III lub III+, lata później, najprawdopodobniej przez innego producenta i innej konstrukcji, jest zupełnie bezzasadne.

Fałszywa alternatywa

Dalej w artykule czytamy, że alternatywą dla drogiej i problematycznej energetyki jądrowej – której symbolem w tekście jest unikatowy przypadek Olkiluoto – w Europie stała się energetyka odnawialna.

„Gdyby więc dziś Finlandia miała znów podejmować decyzję o budowie nowego reaktora atomowego (sic!), niewykluczone, że zamiast niego postawiłaby na prąd z wody, wiatru i słońca” – konkluduje Rabij.

Na pierwszy rzut oka trudno się nie zgodzić z autorem. Rzeczywiście bowiem, najlepszym rozwiązaniem dla naszej planety, ale i gospodarki państwowej byłoby, gdyby 100% energii generowano ze źródeł odnawialnych. Jest tylko jeden problem – obecnie to jest niemożliwe.

O ile elektrownie węglowe czy jądrowe mogą funkcjonować bez OZE, o tyle elektrownie wiatrowe i słoneczne bez tzw. generacji w podstawie nie są w stanie zapewnić stabilnego funkcjonowania systemu elektroenergetycznego.

Doskonałym przykładem tych wzajemnych zależność jest doświadczenie litewskie. Po podjęciu decyzji o wygaszeniu energetyki jądrowej, na Litwie doszło do dwóch zjawisk. Pierwszym z nich był drastyczny wzrost importu energii elektrycznej z zagranicy. Drugim – wzrost importu gazu ziemnego i oleju na potrzeby elektrowni. Oczywiście Litwa zaczęła również intensywnie rozwijać OZE, ale planuje też budowę elektrowni jądrowej – właśnie po to, by zapewnić stabilność systemu nasyconego OZE.

Warto również spojrzeć na przykład niemiecki. Wraz z postępującą rezygnacją z atomu za naszą zachodnią granicą, zaczęło się okazywać, że niemożliwe jest wyeliminowanie energetyki opartej na węglu. W rezultacie, pod względem zużycia najbardziej szkodliwego dla środowiska węgla brunatnego, Niemcy są wciąż liderem na świecie. Aby uporać się z tym problemem rozważana jest alternatywa dla generacji w podstawie w postaci… gazu ziemnego, który jest co prawda mniej emisyjny niż węgiel, ale znacznie bardziej emisyjny niż atom.

Nie jest bowiem żadnym odkryciem, że źródła odnawialne są niesterowalne. Nie można kazać wiatrowi wiać, a słońcu świecić. Można to przewidzieć, ale prąd będzie musiało dostarczyć i tak jakieś inne źródło. Oparcie energetyki wyłącznie na OZE oznacza wystawianie systemu energetycznego na ciągłe wahania generacji i ryzyka blackoutu.

Technologia magazynowania energii nie jest natomiast na tyle rozwinięta, by pozwalała na efektywne i tanie stabilizowanie systemu. Do tego potrzebne są elektrownie cieplne, w tym atomowe. Połączenie atomu i OZE, jako jedyna konstelacja miksu energetycznego, gwarantuje stabilność systemu wraz z zerową emisją CO2.

Dlatego właśnie, wbrew temu co pisze Rabij, Finlandia mając za sobą doświadczenie z  Olkiluoto 3 postanowiła… jeszcze raz postawić na atom i zdecydowała się na budowę nowej elektrowni jądrowej Hanhikivi.

Atom nie zaćmiewa słońca

Zaledwie mimochodem w artykule Marka Rabija wspomniana zostaje Polityka Energetyczna Państwa do 2040 roku – projekt dokumentu mającego stanowić ramy rozwoju na przyszłe lata. Wspomniana zostaje w kontekście budowy elektrowni jądrowej, zamiast której autor proponuje budowę elektrowni wiatrowych i słonecznych.

Warto byłoby jednak, gwoli uczciwości, pochylić się nad PEP 2040 i spojrzeć na zawarte w niej plany. Otóż rzeczywiście, zgodnie z tym, co napisano w Tygodniku, do 2043 roku planuje się oddanie aż sześciu bloków jądrowych.

Autor jednak nie wspomina już, że atom wcale nie ma zastępować źródeł odnawialnych w planach rządu, lecz źródła konwencjonalne.

PEP 2040 przewiduje, że w 2040 roku energetyka odnawialna będzie odpowiadać za 33% generowanej energii i aż 51% zainstalowanej mocy. W tym samym czasie energetyka jądrowa ma odpowiadać zaledwie za 18% generowanej energii przy 8,5% zainstalowanej mocy.

Dlaczego tak się dzieje? Energetyka jądrowa ma sukcesywnie, wraz z blokami gazowymi, zastępować elektrownie na węgiel kamienny i brunatny. Jej celem nie jest wypieranie OZE, lecz wspieranie energetyki odnawialnej.

Szczypta populizmu

Wreszcie autor postanowił sięgnąć po chwyty poniżej pasa, pisząc najpierw, że energetyka jądrowa jest „konceptem rodem z epoki zimnej wojny”, by wreszcie stwierdzić, że państwa obecnie budujące najwięcej bloków jądrowych (Chiny, Indie i Rosja) „łączy także słabość do nacjonalistycznej retoryki oraz marsz w stronę ustrojów autorytarnych, w których wolność obywateli przegrywa z tym, co narzuca władza”.

Autor niestety uległ magii prostych porównań i nie spróbował znaleźć innych prawidłowości. Rozwiązanie łamigłówki dotyczącej tego, dlaczego akurat w tych trzech państwach powstaje najwięcej bloków jądrowych jest natomiast bardzo proste. Chiny i Indie notują największy wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną na świecie i nie są w stanie pokryć go za pomocą OZE. Atom jest jedyną alternatywą dla paliw kopalnych.

Rosja tymczasem należy do elitarnego grona kilku państw na świecie, które posiadają technologię niezbędną do budowy elektrowni jądrowych, a stawiając na atom wspierają swoją gospodarkę i naukę.

Atom z autorytaryzmem mają wspólną jedynie pierwszą literę, a decyzja o budowie pierwszego bloku jądrowego w Polsce nie jest związana ze „słabością do nacjonalistycznej retoryki oraz marszem w stronę ustroju autorytarnego”. Miejmy nadzieję, że nie taki przekaz chciał przemycić autor w swoim tekście dla zohydzenia czytelnikowi energetyki jądrowej.

Czy Marek Rabij nie ma jednak racji, że elektrownie jądrowe są „konceptem rodem z epoki Zimnej Wojny”? Owszem, ma. Ale cóż z tego wynika? Pierwsza hydroelektrownia powstała już w 1882 roku w USA. Elektrownie wodne z powodzeniem możemy zatem nazwać „konceptem rodem z XIX wieku”. Jakie to ma znaczenie? Absolutnie żadne. Niewątpliwie jednak odwołania do Zimnej Wojny ponownie zohydzają technologię jądrową.

Dzisiejsze reaktory generacji III+ to kompletnie inne konstrukcje niż pierwsze reaktory z pierwszych lat Zimnej Wojny. Projektowane instalacje generacji IV mają z nimi jeszcze mniej wspólnego. Ogólna zasada działania pozostaje taka sama, lecz wykorzystana technologia jest zupełnie inna i posługiwanie się sofizmatami o minionej epoce niewiele wnosi do dyskusji.

Czas na atom

Artykułowi opublikowanemu na łamach Tygodnika Powszechnego przyświeca słuszna myśl. Nie ulega bowiem wątpliwości, że powinniśmy zmierzać w stronę zeroemisyjności, co gwarantują właśnie źródła odnawialne. Niestety proste rozwiązania często są zawodne.

Są na kuli ziemskiej szczęśliwe kraje jak Islandia, gdzie dzięki uwarunkowaniom geologicznym możliwe jest produkowanie 100% energii z OZE – dzięki hydroelektrowniom i geotermii.

Niestety nie wszyscy mają takie szczęście. Oczywiście, w Polsce wieje wiatr i świeci słońce, ale nie dzieje się tak 24 godziny na dobę z równym natężeniem. Prądu zaś potrzebujemy całą dobę, w określonych i możliwych do zaplanowania cyklach maksymalnego i minimalnego zapotrzebowania dobowego.

Oczywiście, idealnym rozwiązaniem byłoby magazynowanie energii gdy wieje i świeci oraz jej wprowadzanie do systemu gdy jest na to zapotrzebowanie. To jednak implikuje konieczność budowy kosztownych magazynów energii, których produkcja jest szkodliwa dla środowiska. Ślepa uliczka.

W związku z tym nawet państwa będące w awangardzie zielonej rewolucji – wspomniane przez autora Niemcy – w momencie gdy nie wieje… generują prąd głównie w elektrowniach węglowych. Ponownie ślepa uliczka.

W obliczu takich wyzwań warto podjąć dyskusję na temat tego, czy zastąpienie wysokoemisyjnych elektrowni węglowych blokami atomowymi nie jest pożądanym rozwiązaniem. Energetyka jądrowa, wbrew temu, co wynika z tekstu Marka Rabija, nie jest alternatywą dla OZE. Jest alternatywą dla węgla jako generacja w podstawie, którą możemy sterować w zależności od naszych potrzeb, bez względu na warunki atmosferyczne.

Prawdą jest, że nadszedł czas na słońce i wiatr. Atom może nam w tym pomóc.

Reklama

Komentarze

    Reklama