Reklama

Klimat

Szczyt, szczyt i po szczycie. Co wynikło z Climate Leaders Sumit? [KOMENTARZ]

Fot. prezydent.pl
Fot. prezydent.pl

Prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden zwołał szczyt klimatyczny, w którym wzięło udział 40 liderów państw i organizacji międzynarodowych. Czemu służyło to wirtualne spotkanie i co z niego wynikło?

Klimat był jedną z fundamentalnych kości niezgody pomiędzy Demokratami i Republikanami w co najmniej kilku ostatnich kampaniach prezydenckich. Co prawda w ostatniej kampanii Donald Trump próbował trochę złagodzić narrację w tym obszarze a nawet chwalił się, że za jego kadencji doszło do rekordowego spadku emisji Stanów Zjednoczonych ze względu na łupkową rewolucję i zastępowaniu węgla gazem, który jest dwukrotnie mniej emisyjny niż czarne paliwo.

Trump i jego otoczenie zapewne oprzytomnieli, gdy zajrzeli w sondaże i badania opinii. Z przeprowadzonej przez Pew Research ankiecie wynikło, że aż 70% wyborców w USA domaga się aktywnej polityki klimatycznej. Niechybnie duża część republikanów w tej grupie się znalazła. Mimo tego zwrotu na ostatniej prostej, Trump nie mógł odwrócić tego, co już się wydarzyło, czyli lawiny licencji na poszukiwanie i wydobywanie ropy i gazu nawet na terenach wrażliwych środowiskowo, wsparcia dla sektora węglowego oraz najbardziej widowiskowego przykładu klimatycznej ignorancji, czyli opuszczenia paryskiego porozumienia klimatycznego.

Biden obiecywał, że „USA is back” na światowej scenie, również w globalnej agendzie klimatycznej. Nowy prezydent obiecywał cały pakiet ustaw dotyczących klimatu, ma ogłosić cel neutralności klimatycznej dla drugiego największego światowego emitenta gazów cieplarnianych oraz powołał specjalnego wysłannika (Special Envoy) ds. klimatycznych, którym został były sekretarz stanu John Kerry.

Tylko jak powrócić na światową scenę polityki klimatycznej, skoro dalej jesteśmy w rzeczywistości lockdownów, ograniczeń i jeszcze nieopanowanej, zdarzającej się raz na sto lat epidemii?

Zwołanie konferencji na żywo byłoby niemożliwe, gdyż wiązałoby się ze zgromadzeniem tysięcy ludzi w jednym miejscu, na niewielkiej przestrzeni, dałoby fatalny przykład dla miliardów ludzi oraz prawdopodobnie spowodowałoby powstanie ogniska zakażeń, które przecież rozlazłoby się na cały świat. Ba! Wszelkie odmiany, brazylijska, indyjska czy brytyjska chińskiego wirusa zdobyły "nowe rynki" przenosząc się na kolejne kraje. 

Jest jeszcze teoretycznie COP26 w Glasgow, który Biden mógł wykorzystać, aby ogłosić wielki powrót USA do starań na rzecz ochrony klimatu. Problem polega na tym, że nie wiadomo czy zaplanowany na jesień COP26 w ogóle się odbędzie a jeśli już, to w jakiej formie.

Administracja Bidena dosyć sprawnie zorganizowała więc własny szczyt 40 liderów z całego świata, w tym przywódców najważniejszych państw i organizacji, których ograniczenie emisji jest kluczowe dla dążeń do neutralności klimatycznej. Wzięli również udział przedstawiciele mniejszych krajów wyspowych, dla których zmiany klimatyczne to ogromne zagrożenie topniejącymi lodowcami.

Reklama
Reklama

Dla porządku podajmy, o których polityków chodzi: Premier Gaston Browne, Antigua i Barbuda, Prezydent Alberto Fernandez, Argentyna, Premier Scott Morrison, Australia, Premier Sheikh Hasina, Bangladesz, Premier Lotay Tshering, Bhutan, Prezydent Jair Bolsonaro, Brazylia, Premier Justin Trudeau, Kanada, Prezydent Sebastián Piñera, Chile, Prezydent Xi Jinping, Chińska Republika Ludowa, Prezydent Iván Duque Márquez, Kolumbia, Prezydent Félix Tshisekedi, Demokratyczna Republika Konga, Premier Mette Frederiksen, Dania, Przewodnicząca Ursula von der Leyen, Komisja Europejska, Przewodniczący Charles Michel, Rada Europejska, Prezydent Emmanuel Macron, Francja, Prezydent Ali Bongo Ondimba, Gabon, Kanclerz Angela Merkel, Niemcy, Premier Narendra Modi, Indie, Prezydent Joko Widodo, Indonezja, Premier Benjamin Netanjahu, Izrael, Premier Mario Draghi, Włochy, Premier Andrew Holness, Jamajka, Premier Yoshihide Suga, Japonia, Prezydent Uhuru Kenyatta, Kenia, Prezydent David Kabua, Republika Wysp Marshalla, Prezydent Andrés Manuel López Obrador, Meksyk, Premier Jacinda Ardern, Nowa Zelandia, Prezydent Muhammadu Buhari, Nigeria, Premier Erna Solberg, Norwegia, Prezydent Andrzej Duda, Polska, Prezydent Moon Jae-in, Republika Korei, Prezydent Władimir Putin, Federacja Rosyjska, Król Salman bin Abdulaziz Al Saud, Królestwo Arabii Saudyjskiej, Premier Lee Hsien Loong, Singapur, Prezydent Matamela Cyril Ramaphosa, Republika Południowej Afryki,, Premier Pedro Sánchez, Hiszpania, Prezydent Recep Tayyip Erdoğan, Turcja, Prezydent Sheikh Khalifa bin Zayed Al Nahyan, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Premier Boris Johnson, Wielka Brytania, Prezydent Nguyễn Phú Trọng, Wietnam. 

Deklaracje i efekty

Z pierwszymi deklaracjami i obietnicami wyszedł sam Biden, oświadczając, że USA do 2030 r. zmniejszy emisję względem roku 2005 o 50-52%. John Kerry wygłosił samospełniający się frazes Białego Domu, że USA wracają na pozycję lidera w walce ze zmianami klimatu. "Musieliśmy przywrócić wiarygodność Ameryki. Musieliśmy udowodnić, że mówimy poważnie, i myślę, że nam się udaje" – stwierdził polityk w czwartek.

"Zobaczcie ile nowoczesnych miejsc pracy możemy stworzyć do połowy wieku, robiąc jednocześnie coś dobrego. Jest to coś na kształt czwartej rewolucji przemysłowej. To również okazja, by nasze kraje zbliżyły się do siebie. Nie zgadzam się z prezydentem Putinem w pewnych kwestiach, ale tutaj mamy szansę współpracować i coś osiągnąć z korzyścią dla wszystkich. Myślę, że to niesamowita okazja, by wspomóc wzrost PKB każdego z naszych krajów. Kraje, które podejmą teraz zdecydowane działania w celu stworzenia przemysłu przyszłości, najbardziej skorzystają z nadchodzącego boomu na czystą energię" przekonywał z kolei Joe Biden mówiąc do zebranych uczestników. 

USA wyłożyły karty na stół, zwiększyły swoje ambicje i… niewiele ponadto. Jedyne nowe targety ogłosiła Kanada słowami premiera Justina Trudeau – cel redukcji wzrósł do 40-45% do 2030 r., podczas gdy  na razie wynosił tylko 30%. 

Japonia zadeklarowała się do redukcji na poziomie 46% do 2030 r., wcześniej cel wynosił zaledwie 26%. Nawet, nie bez powodu porównywany do Trumpa prezydent Brazylii Jair Bolsonaro zmienił cel neutralności klimatycznej swojego kraju z 2060 r. na 2050 r.

Właściwie to jedyne nowe cele, chiński przywódca Xi Jinping niejako usprawiedliwiając nieprzerwaną węglową ekspansję swojego państwa zapewnił, że szczyt nowych elektrowni węglowych w Państwie Środka nadejdzie w latach 2025-2030 a potem to już zużycie czarnego paliwa będzie spadać, aż do zera w 2060 r. 

W szczycie brał udział prezydent RP Andrzej Duda. Zapewnił, że uznaje cele wyznaczone przez Unię Europejską oraz stwierdził, że Polska zamierza zbudować zeroemisyjny system energetyczny. 

Andrzej Duda mówił na wirtualnym szczycie, że Polska odgrywa bardzo aktywną rolę w globalnej polityce klimatycznej. Wskazywał, że "z ogromną nadwyżka redukcyjną CO2 zrealizowaliśmy postanowienia Protokołu z Kioto z 1997 r.". "Ta nadwyżka przy założeniu 6% redukcji w naszym przypadku wynosiła aż 27%, bo redukcja wyniosła 33%" - powiedział prezydent.

Nie jest to nic nowego, gdyż przedstawiciele rządu od jakiegoś czasu nakreślają te plany, m.in. poprzez Politykę Energetyczną Polski do 2040 r. jednak bodaj po raz pierwszy tak dobitnie powiedział o tym prezydent, który przecież jeszcze w 2018 roku na COP24 w Katowicach mówił, że "węgla starczy nam na 200 lat". 

Jak odczytywać efekty szczytu? Oczywiście Biały Dom odtrąbi sukces, przeciwnicy czy sceptycy będą głosić, że świat ma w głębokim poważaniu inicjatywę Bidena, bo bardzo mało państw podniosło swoje klimatyczne ambicje.

Z drugiej strony można w nieskończoność zwiększać cele deklaratywnie, bardziej ważne są realne działania mające do tego doprowadzić. Szczyt Bidena nie miał niczego zmieniać, ani radykalnie zwiększać celów emisji. Miał dać sygnał, że Stany Zjednoczone chcą być głównym graczem w światowych dążeniach do neutralności klimatycznej. I ten cel minimum chyba został zrealizowany.

Reklama

Komentarze

    Reklama